Zapewne trzeba pozytywnie ocenić intencje autorów książki Wyzywająca miłość Katarzyny Jabłońskiej i Cezarego Gawrysia, którzy już nie pierwszy raz podejmują tematykę homoseksualności w kontekście chrześcijańskim (Męska rozmowa. Chrześcijanie a homoseksualizm, red. K. Jabłońska, C. Gawryś, przedmowa bp Z. Kiernikowski, Warszawa 2003). W świecie, w którym seksualność, a dokładniej rzecz biorąc: satysfakcja emocjonalna i fizyczna związana z płciowością, stała się dla wielu ludzi idolem dalece bardziej ważnym od prawdziwego Boga, a także wyznacznikiem (najważniejszym elementem) całej tożsamości, zrozumiała jest chęć i potrzeba podejmowania takich tematów. Kłopot jednak zwykle pojawia się, gdy konfrontujemy się z konkretną ich realizacją.
Tak też jest i z książką Gawrysia i Jabłońskiej. Trzeba postawić zupełnie wstępne pytanie: czy książka zaproponowana przez autorów związanych ze środowiskiem „Więzi” nie umacnia – nawet wbrew intencjom – zasygnalizowanych powyżej tendencji naszej kultury? Czy chrześcijańska antropologia nie zostaje implicite zastąpiona koncepcją natury pojmowaną jako determinizm biologiczny? W problemie autoteliczności satysfakcji uczuciowej nie chodzi przecież tylko o chrześcijan, nie chodzi też nawet tylko o osoby ze skłonnościami homoseksualnymi. Mówimy tu o problemie ogólnoludzkim. Niezależnie, jak mocno współczesna kultura chciałaby temat ubezproblemowić – homoseksualizm pozostaje jego znaczącym wyrazem.
Nieuporządkowana skłonność
Tekst promujący książkę na stronie Wydawnictwa „Więź”, w którym przywołano fragment Katechizmu Kościoła katolickiego, zawężony został jedynie do problemu traktowania osób homoseksualnych („Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością”). Nie odnosi się zaś do zdania o nieuporządkowanym charakterze skłonności homoseksualnych („Pewna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Skłonność taka, obiektywnie nieuporządkowana, dla większości z nich stanowi trudne doświadczenie”) czy problemach społecznych, jakie wynikają z budowania tożsamości osobistej i społecznej na tym nieuporządkowaniu („Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak n i e s ł u s z n e j dyskryminacji” – wszystkie cytaty: KKK 2358). Sami autorzy przywołują we wstępie do książki już cały passus katechizmowy, jednak akcenty pozostają te same („W książce, którą oddajemy w Państwa ręce, postanowiliśmy poszukać odpowiedzi na pytanie, na czym konkretnie ma polegać zawarte w Katechizmie zalecenie, aby osoby homoseksualne traktować z szacunkiem, delikatnością i współczuciem”, s. 7). Wstęp Cezarego Gawrysia i Katarzyny Jabłońskiej wydaje się zresztą najistotniejszym artykułem książki – swego rodzaju manifestem ustawiającym ton dyskusji i kolejnych wypowiedzi.
Jednym z najbardziej uderzających fragmentów tekstu Powiedz, jaka jest twoja udręka jest wycofanie się autorów z poglądu, że homoseksualność może być uleczona za pomocą odpowiedniej terapii (s. 8). Jako bezpośrednią przyczynę zmiany stanowiska autorzy podają zarzut, który uczyniła im pewna osoba homoseksualna po publikacji Męskiej rozmowy. Krytyk uznał, że warunkiem życzliwości autorów dla osoby takiej jak ona jest sytuacja, w której „nie akceptuje swojej homoseksualnej kondycji i podejmuje z nią walkę”. Wydaje się, że mamy tu do czynienia bardziej z emocjonalnym szantażem niż racjonalnym argumentem – autorzy niestety mu ulegają. Trzeba bowiem odróżnić zrozumienie dla kondycji, w jakiej znalazła się konkretna osoba, od afirmacji prób budowania tożsamości społecznej na skłonności homoseksualnej. Oczywiście – życzliwość wobec osoby warunkowana podjęciem lub niepodjęciem przez nią terapii byłaby dziwnym poglądem. Tak jak uczucia nie powinny korumpować oceny moralnej zjawiska praktyk homoseksualnych, tak samo i na naszą ocenę nie powinno mieć wpływu, w jaki sposób ktoś dąży do przestrzegania prawa moralnego w swoim życiu. Skoro autorzy „Więzi” przyznają się do takiego pomieszania w swoich wcześniejszych poglądach, to ten aspekt ich samokrytyki można przyjąć za pozytywny. Jednak ponieważ tak łatwo wpadali w pułapkę pomylenia porządków, trzeba zapytać, czy odrzucając terapię, nie doszli do moralnej afirmacji prób budowania tożsamości na nieuporządkowanej skłonności? Jeśli tak, to dlaczego nie afirmować wszystkich zakorzenionych nieuporządkowanych skłonności, które nosi każdy z nas?