To podwójne odniesienie powinno pozwolić nam przejść od „uniwersalnego” spojrzenia na relację człowiek / Bóg do tych jej postaci, które kształtują w konkrecie życie chrześcijan i ich wspólnotę wiary – Kościół (przy czym, mówiąc o kształcie wspólnoty, uwagę skupimy raczej na zasadach, do których ona się odwołuje i na ich podstawach w wierze, niż na ich wykonaniu – często bardzo niekonsekwentnym). W drugiej części wykładów tego semestru pojawią się zatem kolejno omówienia konstytutywnych elementów wspólnoty kościelnej – będziemy próbowali objaśnić je krytycznie, pokazując ich uwarunkowania i ograniczenia, z uwzględnieniem zarysowanej dotąd podstawowej perspektywy teologicznej.
W tym wykładzie podejmujemy przede wszystkim pierwsze ze wspomnianych wyżej dwu pytań, jednakże w świadomości, że zaraz za nim przyjdzie pytanie drugie (którego pełniejszemu naświetleniu poświęcony będzie wykład następny). Warto jednak zdać sobie już w tym miejscu sprawę z tego, że klucz do tajemnicy nowego życia Jezusa leży w jego stosunku do własnej (możliwej, nadchodzącej) śmierci – a w pewnym sensie także w jego stosunku do śmierci, kiedy ona już nadeszła (jakkolwiek dziwnie może brzmieć to ostatnie zdanie). Jest tak, skoro śmierć stanowi krisis – moment sądu, który ujawnia całą prawdę życia. Dotyczy to oczywiście nie tylko Jezusa, ale każdego w ogóle człowieka. Stąd na tym miejscu najpierw pytanie o krisis śmierci.
Śmierć jako krisis jednego życia
Pytamy o krisis śmierci – w pierwszym greckim znaczeniu tego słowa, a zatem o śmierć jako sąd nad życiem człowieka. Chodzi o sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Punktem wyjścia jest pytanie o sposób odnoszenia się człowieka do (własnej) śmierci. Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie), możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i Boga). Chodzi o taką wolność, która okazuje się również i właśnie wobec śmierci: nie zamyka się na żaden z jej aspektów, w tym na ten najbardziej podstawowy – jej bezwzględną obecność. Ściśle biorąc jest to pytanie, które najpierw trzeba postawić sobie samemu – i być może tylko sobie samym możemy je postawić skutecznie.
Kiedy w tym kontekście mówimy o ucieczce od śmierci, nie chodzi o „zewnętrzną” ucieczkę przed zgrozą, bólem, czy jakimkolwiek dyskomfortem związanymi z obecnością w naszym życiu / w naszym bezpośrednim otoczeniu śmierci fizycznej i z jej zbliżaniem się do nas, ani o wewnętrzną ucieczkę przed czymś „co i tak nieuchronne” (zatem lepiej o tym wcale nie myśleć). Chodzi o sposób, w jaki traktujemy to, że (w każdej chwili) stoimy wobec śmierci – i że otwarta w ten sposób możliwość nie jest w żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, także i odwracać się od niego: pozwala ujawnić wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości zobaczenia całości własnej egzystencji.