Dla starożytnych Greków słowo kosmos oznaczało świat jako spójną i harmonijną całość będącą przeciwieństwem chaosu. Wszystkie ważniejsze kosmogonie, łącznie z Biblią, łączą zresztą moment stworzenia z przejściem od stanu bezładu do stanu uporządkowania. Kulminacją takiego oglądu rzeczywistości była wizja świata późnego średniowiecza opisana pięknie przez C. S. Lewisa w niewielkiej książeczce Odrzucony obraz. Do odrzucenia obrazu świata średniowiecza zmusił nas oczywiście rozwój nauk przyrodniczych i już u Pascala kosmos to zimna i nieprzyjazna otchłań („wiekuista cisza tych nieskończonych przestrzeni przeraża mnie”), a przecież Pascal nie wiedział jeszcze ani o ucieczce galaktyk ani o niewyobrażalnej skali czasu geologicznego i kosmicznych odległości. Świat człowieka cywilizacji zachodniej to, jak pisał Max Weber, „świat odczarowany”, sensu i ładu doszukać się w nim coraz trudniej i jak skarży się Miłosz w jednym z listów do Thomasa Mertona, obraz przyjmowany przez większość jest jasny: „niebo puste, nie ma litości, kamienna pustynia, życie kończące się śmiercią”.
Odczarowanie świata daje się szczególnie we znaki ludziom wierzącym, którzy doświadczają z tego powodu świato-oglądowej schizofrenii. Na co dzień patrzymy na rzeczywistość przez pryzmat nauki, jednak kiedy wyrażamy naszą wiarę, wówczas zza niektórych jej twierdzeń wyłania się przednaukowy obraz świata. Nie ma to nic wspólnego z „ciemnogrodem” i zacofaniem, lecz bierze się stąd, że nasze pojęcia religijne kształtowały się w przednaukowym okresie rozwoju cywilizacji, tymczasem postęp nauki i wiedza, jaką posiedliśmy u progu trzeciego tysiąclecia ery chrześcijańskiej są tak ogromne, że kategorie językowe i myślowe, którymi posługiwaliśmy się przez całe stulecia, okazują się niewystarczające nie tylko do opisu doświadczenia wiary, ale nawet do opisu samego świata. Kognitywizm, któremu poświęcono swego czasu jeden z numerów „Znaku”, pokazuje, że język jest funkcją doświadczania świata, tymczasem nasza wiedza o świecie dawno wykroczyła poza zbiór twierdzeń zrozumiałych i oczywistych dla każdego. Każdy wie i rozumie, że ma nad głową niebo, a pod stopami ziemię i że posiada namacalne i stawiające opór ciało. Ale jak rozumieć to, że wszystko wokół, nie wyłączając nas samych, składa się z kwarków i leptonów, że kwarki mogą być „zielone”, „czerwone” i „niebieskie”, że przez nasze ciało w każdej sekundzie przelatują biliony neutrin, zaś w środku Naszej Galaktyki zieje „czarna dziura”…
Ponieważ wyobraźnia religijna nie może obyć się bez obrazów, a te dawne nie znajdują już zastosowania, trzeba wypracować nowy obraz świata uwzględniający racje nauki i wiary. Dzisiaj jest to możliwe bardziej niż kiedykolwiek przedtem, ponieważ jeśli nie brać pod uwagę fundamentalistów upierających się przy biblijnej interpretacji stworzenia ani socjobiologów przekonujących, że nie tylko wybierając partnera, ale i pastę do zębów działamy zgodnie z prawidłami ewolucji, przycichły w znacznej mierze dawne spory między religią a nauką, a ich miejsce zajęło twórcze napięcie, a nawet wzajemna inspiracja. Naiwna apologetyka i prymitywny scjentyzm odeszły do lamusa i obie strony nie uzurpują sobie już dzisiaj prawa do wypowiadania się w sprawach wykraczających poza ich kompetencje. Przykład budowania pomostów między nauką a wiarą dawał, o czym stosunkowo rzadko się wspomina, papież Jan Paweł II, który nie tylko przyczynił się do rehabilitacji Galileusza, ale spotykał się regularnie w czasie letnich seminariów w Castel Gandolfo z przedstawicielami różnych dyscyplin naukowych i słuchał tego, co mają do powiedzenia. Jan Paweł II wskazał także na odrębne kompetencje wiary i nauki, kiedy w przemówieniu do Papieskiej Akademii Nauk w 1981 roku przypomniał, że Biblia nie mówi nam o tym, jak zostały stworzone niebiosa, ale jak iść do nieba.