Prowadzenie tej działalności przejmuje po pewnym czasie Anna Fiszer, polska emigrantka, żołnierz AK i Powstania Warszawskiego. W roku 1990 zakłada własną organizację – Amitié Dauphiné Pologne. Do transportu leków i sprzętu medycznego wykorzystywane są ciężarówki PKS przewożące towary z Polski do Francji. Po rozładowaniu zawartości w drodze powrotnej zabierają do Polski lekarstwa. Transporty koordynuje mieszkający we Francji ksiądz Eugeniusz Plater Zyberg poprzez Bureau de Coordination Avec La Commission Caritative de L’Episcopat de Pologne
W 1994 roku Stowarzyszenie przenosi się do nowego lokalu przy rue Docteur Hermite oddanego do dyspozycji przez mera. Lokal jest równie mały jak poprzedni. W jednym pomieszczeniu, oddzielonym kotarą, urzęduje Anna Fiszer, w drugim kilkanaście kobiet sortuje leki. Jedyny mężczyzna to farmaceuta , Robert Soquet, bo obecności farmaceuty wymagają przepisy. Drugi, Alfons Chrzanowski, pomaga przy załadunku. Pole działania każdej z wolontariuszek to skrawek biurka, krzesło albo podłoga. Uwijają się jak mrówki, na stojąco przez wiele godzin. Kartony stoją wszędzie. Pakowanie odbywa się równolegle ze sporządzaniem list przesyłanych środków. To praca galernicza – trzeba podać obie nazwy lekarstwa: fabryczną i międzynarodową, wyszczególnić postać leku, nazwę laboratorium, które go wyprodukowało, datę ważności, ilość. Wszystko pomnożone przez setki opakowań. Celnicy wymagają, by dokumenty przewozowe zawierały numer rejestracyjny ciężarówki, nazwisko kierowcy i podpis mera. Jak zdążyć na czas, kiedy często do ostatniej chwili nie wiadomo, co znajdzie się w danej partii ani kto i czym będzie ją przewoził?
Polskie tiry mogą nie odnaleźć w Grenoble małej, jednokierunkowej uliczki, przy której czekają paczki. Jeśli zabłądzą, nie wykręcą w zaułkach. Jeździ się więc po nie na przejście graniczne i pilotuje na miejsce. Załatwia pozwolenie na usunięcie samochodów parkujących przy rue Docteur Hermite. Ładuje. Pomaga wymanewrować z uliczki 25-tonowym kolosom.
Françoise Le Gouic nie jeździ na przejście graniczne. Na tiry czeka na miejscu. Sortuje lekarstwa, sporządza spisy, pakuje, pomaga przy załadunku. Wraca do domu wykończona. Oczy pieką od wczytywania się w ulotki. Przed zaśnięciem pod powiekami wirują czarne robaczki liter.
W pokoju, gdzie pracują „mrówki”, raz czy drugi pojawia się Bogdana Pilichowska – osoba-instytucja, długi rozdział historii polskiej opozycji i obywatelskiej pomocy. W jej mieszkaniu spotykają się działacze podziemnej „Solidarności” i zachodni dziennikarze, nocują ci, którzy nie mają gdzie spać, dostają jeść bezdomne zwierzęta. Kierowcy tirów zamieniają to mieszkanie na magazyn lekarstw. To jej adres dostają we Francji i u niej zrzucają towar, często w środku nocy.
W Krakowie na osiedlu Widok pani Bogdana założyła Aptekę Darów . Ponieważ nie ma rzeczy, której nie dałoby się podzielić jeszcze na pół, część otrzymanych leków kieruje na Białoruś, Ukrainę, Litwę. Do Francji przyjeżdża czasem, by pomóc w sporządzaniu list przewozowych, uzgodnić ceny transportu, dopilnować załadunku. Opowiedzieć Francuzom o Polsce. By ludzie, którzy trudzą się dla innych, mogli wyobrazić sobie jakiś konkret, by wiedzieli, gdzie wędrują lekarstwa, kto z nich korzysta i jak trudna jest sytuacja. W stanie wojennym podpowiada, jak ukryć to, czego celnicy nie przepuszczą. Stosowane są więc wypróbowane od dawna sposoby. Farbę dla podziemnych drukarni wlewa się do butelek po soku owocowym, bibułę chowa pod ciężkie paczki. Trefny sprzęt można ukryć w głębi ciężarówki, pośród środków żywnościowych, może celnikom nie będzie chciało się tam przedzierać. Zakazane drobiazgi można schować w pudełka po ciasteczkach. Ciasteczka najpierw zjeść.