Dzieło Andrzeja Wróblewskiego intryguje wielu artystów i historyków sztuki. Niektórzy z nich twierdzą, że Wróblewski reprezentował postawę artysty romantycznego. Co Pan o tym sądzi?
Twórczość Wróblewskiego można przyporządkować wzorcowi romantycznemu, jeśli na nią będziemy patrzeć lokalnie, w kontekście polskim. Będzie to wówczas romantyzm czysty, wileńskiego chowu. Na przykład obcowanie żywych i umarłych jest dla tej gałęzi sztuki romantycznej motywem naturalnym. Natomiast gdy spojrzymy na prace Wróblewskiego w kontekście sztuki światowej, wzorzec artysty romantycznego nie będzie już obowiązujący. Ten sam motyw obcowania żywych i umarłych, Mickiewiczowski z ducha, ujrzymy wówczas jako cząstkę wielkiego prądu archaizacji i prymitywizacji, który przenikał sztukę światową XX wieku od początku tego stulecia do lat 80. Od artystów profetów, szamanów, ezoteryków, prometeistów aż się wtedy roiło; dziś to już przeszłość – dzisiejsze wzorce to artysta kupiec i artysta pedagog. Jeśli zaś idzie o samego Andrzeja, to potworne rozdarcie świadomości kwalifikuje go do rodziny romantyków. To typowy mieszkaniec Ziemi Ulro, człowiek pod każdym względem wydziedziczony.
Do momentu pojawienia się w 1993 roku zredagowanej przez Pana książki Andrzej Wróblewski nieznany prace artysty najczęściej objaśniano w kategoriach martyrologii narodowej, w powiązaniu z losem polskiego społeczeństwa w czasach II wojny światowej. Pan zaś, zarówno we wspomnianej książce, jak i w swoim artykule, który towarzyszył zakończonej niedawno wystawie prac Wróblewskiego w Warszawie, podkreśla silne związki tej twórczości z poezją.
W czasach PRL-u sztuka Wróblewskiego była odbierana dość jednostronnie. Jej wizerunek publiczny przykrawano do potrzeb ówczesnej propagandy kulturalnej, głównie propagandy antywojennej. Temu świetnie służyły Rozstrzelania, którym taką rolę wyznaczył sam autor, o czym należy pamiętać. Dramatyczne okoliczności jego śmierci sprawiły, że usiłowano z niego robić wzór komunisty-idealisty, niepogodzonego z polityczną odwilżą. Taki mitotwórczy schemat powtarza się w wypowiedziach Włodzimierza Sokorskiego z końca lat 80. Sokorski, minister kultury w czasach stalinowskich, uważał Wróblewskiego za naczelnego artystę PRL-u. Upolitycznienie szkodziło interpretacjom dzieł Wróblewskiego, odbierało odwagę, zniechęcało i zamykało wyobraźnię. Ze zbiornika poezji, który nazywa się „Andrzej Wróblewski”, było wówczas bardzo mało odpływów.
Postawiłem sobie zadanie, zarówno w 1993 roku, jak i teraz, otwarcia maksymalnej liczby śluz, aby rozumienie dzieł Wróblewskiego było jak najbardziej wielostronne, aby nie było ograniczone do interpretacji antymetafizycznej i martyrologicznej. Pojawienie się książki Andrzej Wróblewski nieznany było wstrząsem. Publikacja ta proponowała nowe miejsce artysty w pamięci zbiorowej, co wywołało głośne sprzeciwy. Obecnie nadszedł czas na lepsze, głębsze rozumienie. Uważam, że nie można tej twórczości zinterpretować w sposób pełny, rozważając ją na tle sztuki lokalnej, lecz należy to czynić w odniesieniu do sztuki europejskiej i światowej. Dorobek plastyczny Wróblewskiego, niezwykle oryginalny, trzeba sytuować wśród prądów, które pojawiały się w sztuce światowej w latach (mniej więcej) 1914–1956, tj. od wybuchu I wojny światowej aż do końca „zimnej wojny”. Dlatego szukam teraz nie tyle pokrewieństw stylowych, ile powinowactw duchowych. Kluczem, który wydawał mi się zawsze bardzo obiecujący, jest podejście religioznawcze. Religioznawstwo wyczula nas na całego człowieka, na to, co w nim zmienia się najwolniej, na wyobraźnię symboliczną, a to dobrze uzupełnia badanie historyczne. Dam dwa przykłady.