Drzewo oddaje chwałę Bogu przez to, że jest drzewem.
Thomas Merton
Było słoneczne październikowe przedpołudnie, gdy z nadzieją na to, że wreszcie znalazłem właściwe miejsce do życia, wnosiłem kartony z rzeczami na pierwsze piętro domu „Effatha” w Śledziejowicach. Wylądowałem w pokoju tak małym, że rozłożywszy szeroko ręce, można było niemal dotknąć przeciwległych ścian. Na biurku leżały czekoladki i ręcznie malowana kartka z podpisami mieszkańców i słowami: „Witaj w domu”. Kiedy Jean Vanier ponad czterdzieści lat temu zamieszkał razem z Raphaelem i Philippe’em, mężczyznami z upośledzeniem umysłowym, w małym domu w Trosly-Breuil, nie przypuszczał, że w ten sposób rodzi się L’Arche i że podobne domy powstaną w wielu miejscach świata. Prawdziwy dom jest miejscem otwartym dla wędrowców oraz zaproszeniem do budowania wspólnoty i dlatego jest tak ważny dla wszystkich członków Arki. Wiele lat temu podczas remontu domu w Śledziejowicach ktoś postawił pytanie: „Jak go nazwać?”. Kazek, mały brat Jezusa, odpowiedział błyskawicznie: „Effatha – otwórz się”. Takie imię dodaje otuchy, ale nakłada też ogromne zobowiązanie troski o każdego mieszkańca i przybysza. Siły ludzkie nie wystarczą, aby podołać temu zadaniu, dlatego jest tutaj kaplica z Najświętszym Sakramentem.
Nazaret w Śledziejowicach
Pamiętam bardzo wyraźnie pierwsze odczucie –zachwyt nad pełnym prostoty życiem „arkowym”. Wspólne gotowanie, sprzątanie, jedzenie posiłków, praca w warsztacie i modlitwa. Jesteśmy tutaj razem, a każdy jest całkiem inny. Od takiej inności zaczyna się prawdziwa rozmowa. „Jeżeli ja to jestem ja, bo ty to jesteś ty, to ani ja nie jestem ja, ani ty nie jesteś ty. Ale jeżeli ja to jestem ja, bo ja to jestem ja, a ty to jesteś ty, bo ty to jesteś ty, to wtedy ja to jestem ja, a ty to jesteś ty – i możemy rozmawiać” . Tak właśnie opisał istotę dialogu żyjący w XIX wieku mistrz chasydzki rabin Menachem Mendel z Kocka. Inność może być źródłem fascynacji życiem jako darem Opatrzności. Inność oznacza również bardzo wiele kłopotów w komunikacji międzyludzkiej i krzyż codzienności.
Moim Nazaretem był nie tylko dom, ale i pracownia świec ulokowana w garażu samochodowym. W zimie świeczkowe królestwo jako żywo przypominało wędzarnię, bo wentylacja nie była w stanie pochłonąć oparów parafiny topionej na kuchni elektrycznej. Jednak powstające tu ozdobne świece wprawiały w niekłamany zachwyt nawet najbardziej obojętne i zblazowane istoty ludzkie. Ręczna robota znajdowała nabywców w kilku największych polskich miastach (głównie w Krakowie). Nasze świece były i są dziełem wspólnej pracy „ludasów” (osoby z upośledzeniem umysłowym – termin wymyślony przez Alinkę Domnicz, malarkę i bajkopisarkę, rezydentkę domu w Śledziejowicach) i asystentów. Jedna z głównych zasad pracy w warsztatach jest prosta w teorii i trochę bardziej skomplikowana w praktyce: każdy uczestnik powinien umieć wykonać jak najwięcej różnorodnych czynności samodzielnie.