I
Wielu duszpasterzy i pracowników duszpasterstw codziennie styka się z drażliwym problemem, jakim jest opieka duszpasterska nad osobami pragnącymi uczestniczyć w życiu Kościoła, które jeszcze nie chcą albo nie są w stanie przestrzegać jego nauczania w dziedzinie moralnej. W każdej w miarę dużej parafii są ludzie, którzy zaczynają doświadczać prawdziwego wezwania do nawrócenia, którzy jednakże są uwikłani w trudne sytuacje moralne, poczynając od nieważnych małżeństw i związków homoseksualnych, po uzależnienie od alkoholu i narkotyków. Są też inni, którzy nie mają świadomości prawdziwego nawrócenia, ale chcą przynajmniej być częścią życia Kościoła – wówczas to pragnienie może w rzeczy samej być wezwaniem łaski Bożej.
Wciąż na nowo staje przed nami zagadnienie opieki duszpasterskiej nad tą tak bardzo jej potrzebującą grupą ludzi. Co można dla nich zrobić, nie stając się tym, kto przyczynia się do zła, kto powodowany współczuciem lub chcąc się przypodobać, a nawet z poczucia winy, współdziała w cudzym złu moralnym albo pomieszaniu psychologicznym – współdziała poprzez udawanie, że miało miejsce prawdziwe i postępujące nawrócenie?
Kiedy myślałem, co będzie treścią mojego artykułu dla uczczenia ojca Johna Harveya OSFS, mojego przyjaciela, którego znam od dwudziestu pięciu lat, nie mogłem wymyślić bardziej odpowiedniego tematu niż ten właśnie, ponieważ to, czemu od ponad pięćdziesięciu lat w swym kapłańskim życiu był wierny, co tak dobrze rozumiał i co przynosiło tak wspaniałe owoce, wiązało się właśnie z tym zagadnieniem. Na długo zanim ktokolwiek choćby zaczął o tym myśleć, ojciec Harvey był już prawdziwym i wiernym duchowym ojcem i przewodnikiem dla wielu zmagających się ze skłonnościami homoseksualnymi i z homoseksualną orientacją osób, które chciały prowadzić autentyczne życie chrześcijańskie. Rzeczywiście, kiedy Sługa Boży kardynał Terence Cooke poprosił mnie, bym znalazł kapłana, który rozpocząłby pracę apostolską wśród katolików o orientacji homoseksualnej, którzy chcą prowadzić pobożne i czyste życie, powiedziałem mu natychmiast: „Spróbujmy złapać ojca Harveya”. Tak zaczął się ruch, który został nazwany przez pierwszych członków „Courage” („Odwaga”). Chcąc wyrazić głęboki szacunek, jaki żywię dla ojca Harveya, wybrałem na przedmiot swych rozważań ten trudny temat. Chociaż zdaję sobie sprawę, że wypływam na wzburzone wody, podejmę się tego – i będę otwarty na sprostowania: zachęcam do nich.
Czekanie na łaskę
W swoim życiu wielokrotnie rozważałem Wyznania świętego Augustyna i inne jego pisma. Uświadomiły mi one, że wezwanie do nawrócenia niekoniecznie spada na człowieka jak grom z jasnego nieba, tak jak to było w przypadku świętego Pawła. Najczęściej jest to stopniowe wzywanie, przynaglanie przez łaskę, którego poszczególne etapy są niejednokrotnie bolesne. Augustyn wspomina: „oskarżałem siebie […], miotając się i szamocząc w pętającym mnie łańcuchu. […] Ty zaś, Panie, czuwałeś […], w surowym miłosierdziu chłoszcząc mnie dwoistym biczem” [Wyznania, VIII, 11]. Jest czas bolesnej niejednoznaczności pomiędzy poczuciem niezadowolenia doświadczanym na początku przez ludzi trwających jeszcze w grzechu a krokiem polegającym na przyjęciu Bożej woli ukazanej w Piśmie Świętym, tradycji nauki o moralności i nauczaniu Kościoła. Augustyn opisuje ten stan umysłu bardzo dobrze. Ponieważ całe życie chrześcijanina samo w sobie składa się z pasma nawróceń, które wciąż przybliżają nas do Boga, to wszystkim nam powinien być znany ów ból i owa niejednoznaczność. Ludzie pobożni, którzy w ogóle nie mają poważnych grzechów, doświadczają coraz silniejszego poczucia niezadowolenia z powodu swego notorycznego braku miłości, rozmodlenia lub pokory. Takie osoby również pragną się „rozpętać i wyzwolić” [Wyznania, X, 33] z pomocą Bożą. Jednak w sytuacji kogoś, kogo pęta poważne przyzwyczajenie do grzechu lub grzeszne postępowanie – Augustyn nazywa je „żelaznym łańcuchem przyzwyczajenia” [zob. Wyznania, VIII, 5] – mamy do czynienia z istotnymi problemami natury duszpasterskiej, którym trzeba stawić czoła.