fbpx
Ryan T. Anderson listopad 2007

Walcząc samotnie

Jestem świadkiem niepowtarzalnej drogi mojego przyjaciela do świętości – szczególnego przypadku łaski działającej poprzez pęknięte gliniane naczynie, czyniącej wszystko nowym, prowadzącej do pełni życia.

Artykuł z numeru

Homoseksualista mój bliźni

Ujawnił swój homoseksualizm w e-mailu. Znałem go na tyle długo, że nie pamiętam, kiedy się poznaliśmy, a ostatnio sporo pisywaliśmy do siebie o życiu, o przyszłości – o tym, o czym na ogół dyskutują oddaleni od siebie przyjaciele. Gdzieś na marginesie wspomniał, że boryka się z pewnymi dotkliwymi problemami, z którymi musi sobie sam poradzić. W odpowiedzi poprosiłem o wyjaśnienia – i wtedy powiedział mi o tym. W ciągu ostatnich trzech lat „Krzysztof” (tak będę go nazywał) czuł wyraźny pociąg do innych mężczyzn – zwłaszcza do dawnego kolegi ze szkoły średniej. Jakieś zadurzenie, a może fascynację. Cokolwiek to było, wiedział, że nie jest to zdrowe.  I choć – jak tłumaczył – nigdy nie dał temu pociągowi upustu,  rodziły się w nim fantazje i żądze, których nie chciał. Powziął zatem postanowienie, że nigdy nie uzna ich za istotne dla swej tożsamości lub zaakceptuje jako trwałe i nieuleczalne – postanowienie, którego trzymał się skrycie w zasadzie bez wsparcia środowiska, rodziny i przyjaciół. W licznych rozmowach telefonicznych i e-mailach, które potem nastąpiły, dzielił się ze mną przemyśleniami na temat przyczyn borykania się z pociągiem do mężczyzn. Opisywał swoje „nadzwyczaj bliskie, przyjacielskie relacje” z matką, dla której bywał często jedynym powiernikiem, i późniejsze oddalenie od ojca. Jak sądził, nie bez znaczenia były też relacje z przyjaciółmi, ponieważ odczuwał głęboko „bolesne odrzucenie” ze strony kolegów wraz z „huśtawką strachu i szacunku wobec typowo męskich” rówieśników. Co dotknęło go w okresie dojrzewania, zaważyło na seksualnych skojarzeniach, bo Krzysztof zaczął odczuwać zabarwione erotycznie pożądanie względem mężczyzn obdarzonych cechami, których jemu samemu brakowało.

Pod wpływem tych przemyśleń podzielił mężczyzn na tych, których uznał za „dominujących i budzących lęk (ze względu na zdecydowanie męskie cechy)” oraz tych „gorszych i pogardzanych (ze względu na brak powyższych)”. Lecz zaważyło to zarazem na całej jego osobowości.  Napisał, że wykształcił w sobie „pasywno-agresywną, obojętnie defensywną lub manipulatorską postawę względem mężczyzn” i „przygnębiającą niezdolność” do upominania się o swoje, jak czynią to inni. Ta przygniatająca słabość była – jego zdaniem – „głęboką potrzebą poddania się pozbawiającej męskości i upupiającej roli grzecznego chłopca, który by sprawić mamie przyjemność, postępuje zgodnie z przyjętymi regułami (prawa cywilnego, kodeksu ucznia, obowiązującej moralności, dobrego wychowania itd.), pozostając pod kloszem i niecielesny”.

Jego charakterystyki zdawały się adekwatnym opisem osoby, którą znałem od lat. Kiedy więc wymienił prawdopodobne przyczyny i powiedział, że szuka pomocy, by jakoś im zaradzić, wsparłem go. Napisał: „Byłbym nieszczery wobec siebie, gdybym teraz po prostu zaakceptował tę sytuację. Zaprzeczyłbym temu, co – jak wierzę, a nawet więcej: wiem – jest diagnozą mojego położenia i prawdopodobnym środkiem zaradczym”. Niektórzy twierdzą, że zmiana jest niemożliwa, ale on uważa, że z Bogiem wszystko jest możliwe, a w każdym razie chciałby spróbować zrobić, co do niego należy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się