Wielka Brytania szczyci się wielonarodowym i wielowyznaniowym charakterem własnego społeczeństwa oraz swoją tolerancyjnością. Dlaczego zatem brytyjskie prawo nadal – w dobie politycznej poprawności – akceptuje anachroniczny zakaz ożenku następcy tronu z katoliczką, pod groźbą utraty królewskiego dziedzictwa? Dlaczego policja nie reaguje, gdy, zgodnie z wielowiekową tradycją, mieszkańcy angielskiego miasteczka Lewes palą co roku kukłę papieża; mimo że podżeganie do nienawiści na tle religijnym stanowi nową kategorię przestępstwa? Dlaczego wreszcie Tony Blair zwlekał z przejściem na katolicyzm do momentu złożenia urzędu? Otóż między innymi dlatego, że od czasów religijnych prześladowań i udaremnienia katolickiego zamachu na króla i parlament w 1605 roku, angielski establishment podchodzi do katolików we własnych szeregach z dozą nieufności i podejrzliwości. Słynni konwertyci, chcąc nie chcąc, noszą w sobie piętno zdrajców. Czy zatem brytyjskiemu premierowi nadal nie wypada albo, co gorsza, nie wolno być katolikiem?
Pytanie jest z pozoru retoryczne. Katolicy mogą ubiegać się o najwyższy polityczny urząd w Wielkiej Brytanii. W praktyce jednak nigdy nie doszło do tego, by gospodarzem na Downing Street pod numerem 10 był – jak to się mówi na Wyspie – papista. Pięć lat temu wydawało się, że przełamanie tej tradycji jest tylko kwestią czasu. Liderem opozycji był wówczas szef konserwatystów, Ian Duncan Smith, który przeszedł na katolicyzm; liderem partii liberalnej inny katolik, Charles Kennedy, a premierem, jak wiemy, bliski katolicyzmowi Blair. Dwaj pierwsi nie zostali premierami, a premier Blair nie został katolikiem; przynajmniej w trakcie kadencji. Dziś stara tradycja ma się dobrze: premierem jest prezbiterianin; przywódcą opozycji anglikanin, szefem liberałów ateista. Problem katolickiego premiera zaprząta więc głowę jedynie konstytucjonalistom.
Ci ostatni wskazują na pewien problem natury prawnej. Zgodnie z aktem emancypacyjnym z 1829 roku, katolikom nie wolno doradzać monarsze w sprawie wyboru biskupów anglikańskich. Ponieważ jest to przywilej premiera (to świecki premier ma zasadniczy głos w sprawie nominacji biskupich!), zatem powinno to wykluczać katolików (tylko katolików; innych wyznań to ograniczenie nie dotyczy) z grona kandydatów do tej funkcji. Gdyby katolik został premierem albo premier katolikiem, to bez wątpienia wywołałby konstytucyjny kryzys, stawiając pod ścianą co najmniej prawników, a w ostateczności parlament. Do poszukującego nowej duchowej drogi Blaira dochodziły więc prośby, by nie otwierał puszki Pandory.
O bliskich związkach Tony’ego Blaira – ochrzczonego i wychowanego w wierze anglikańskiej – z Kościołem rzymskim wiadomo było od dawna. Jego żona, Cherie Booth, jest katoliczką, podobnie jak ich dzieci. Od lat Blairowie w każdą niedzielę chodzili razem na mszę świętą, a w wywiadach udzielanych jeszcze przed zwycięstwem wyborczym w 1997 roku Tony Blair mówił o sobie jako o chrześcijaninie ekumenicznym. W jego rozumieniu katolicyzm i anglikanizm oddziela cienka kreska, czego dowodzi to, że w latach 90. przystępował razem z bliskimi do Komunii. Dopiero w 1996 roku przywołał go do porządku kardynał Basil Hume. Po przeniesieniu na Downing Street państwo Blairowie chodzili regularnie do pobliskiej katedry westminsterskiej, świątyni abpa Hume’a, przewodniczącego episkopatu Anglii i Walii, i jego następcy, kardynała Cormaca Murphy’ego O’Connora. Ten ostatni czuwał nad procesem konwersji premiera, osobiście przyjmując go do Kościoła w swojej prywatnej kaplicy 21 grudnia 2007 roku.