Albańskojęzyczny dziennik „Express” z Prisztiny od razu zwraca na siebie uwagę. Pierwsza strona wyszła dziś w formie nekrologu. Na trzech fotografiach: Nikola Paszić, Josip Broz Tito, Slobodan Miloszewić. Trzy Jugosławie: królewska, socjalistyczna i nacjonalistyczna. Pod spodem, na czarnym tle, napis „Fuck YU (1913–2008)”. Lecz w dniach, kiedy Kosowo ogłasza z dawna wyczekiwaną niepodległość, w żałobnych barwach drukuje się też serbski „Blic”. „17 lutego 2008 – nowa data w historii Serbii” – krzyczą tytuły – „Zagarnięte Kosowo”. Na zdjęciach pierwsze, spontaniczne zamieszki, które wybuchły w Belgradzie na wieść o tym, co stało się na południu.
Deklaracja niepodległości, uroczyście odczytana przed chwilą w parlamencie, którą kosowscy Albańczycy interpretują jako symbol ostatniego etapu rozpadu Jugosławii, dla wielu Serbów oznacza początek nowych turbulencji na Bałkanach. Podczas pierwszej demonstracji, która jutro, w poniedziałek, szesnaście minut przed pierwszą po południu (1244 to numer rezolucji Rady Bezpieczeństwa w sprawie Kosowa) zacznie się w północnej Mitrowicy, niektórzy z nich znów będą wykrzykiwać nazwisko Miloszewicia. „Miloszewić umarł – mogłoby im wtedy odpowiedzieć wołanie z albańskiego brzegu Ibaru – to wy skolonizowaliście Kosowo w tysiąc dziewięćset dwunastym”. Potem któryś z Serbów wspomniałby może o historii, zaczęłaby się licytacja, kto tu był pierwszy. Wymiany zdań w rodzaju: „To Metohija – kraina naszych klasztorów” – „Nieprawda. Przed waszymi mnichami żyli tu Ilirowie”. Albo: „Na tej ziemi mieszkali nasi przodkowie” – „Świetnie, zasiedlcie Kosowo ich duchami”. I tak dalej.
Do takich dyskusji na pewno nie dojdzie. Ciemnoskórzy żołnierze we francuskich mundurach, niczym przybysze z innej planety, w milczeniu i bez emocji, rozsuną jutro bele z drutem kolczastym na całą szerokość mostu w Mitrowicy.
I słusznie. Przecież tamci mieli wystarczająco dużo czasu, aby porozmawiać.
*
W lipcu 2007 roku, kiedy decydowały się losy popieranego przez Zachód planu byłego prezydenta Finlandii Marttiego Ahtisaariego, który zaproponował przyznanie Kosowu ograniczonej niepodległości, z wizytą do sąsiedniej Albanii przyjechał George W. Bush. Powiedział, że sprawy „muszą ruszyć do przodu”. „Czy chcemy kontynuować niekończący się dialog w sprawie, o której mamy już wyrobione zdanie?” – spytał albańskiego premiera. Zamiast niego kilka godzin później odpowiedział szef rządu Kosowa, Agim Çeku: „Prezydent Bush nie tylko po raz kolejny dał do zrozumienia, że popiera naszą niepodległość, ale poniekąd, sam ją właśnie ogłosił”. Amerykanie wysłali latem do Albańczyków po obu stronach górskiej granicy jasny sygnał: doprowadzimy do niepodległości Kosowa nawet wbrew woli Rosji. I tak, kiedy wkrótce po tym Kreml zapowiedział, że zawetuje w Nowym Jorku pomysły Ahtisaariego, postanowiono w ogóle nie poddawać ich pod głosowanie.