Myślę o zamieszaniu wokół zwłok wymienionych dla honoru i chwały przesyconych religią państw narodowych. Zostały one użyte jako symboliczna waluta ad maioram Dei gloriam. Czy nie czujemy się jednak bezpieczniej, żyjąc w zsekularyzowanym Zachodzie, gdzie takie scenariusze wydają się niemożliwe?
W końcu zmierzch idoli mamy już za sobą.
Żyjemy po epoce, którą historyk idei – Mark Lilla – nazwał w swojej ostatniej książce The Stillborn God „Wielkim Rozdziałem”. Ten rozdział polega na prywatyzacji religii i jej usunięciu ze sfery publicznej. Rozłam między religią i polityką jest tak potężny, że zdaje się otchłanią. Nawet w tak religijnej Polsce nikt nie spodziewa się, by prawa miały być bezpośrednio dyktowane przez episkopat. Większość Polaków chce odniesienia do Boga w konstytucji UE, ale byliby równie zaszokowani jak Francuzi lub Duńczycy, gdyby jakikolwiek fragment konstytucji miał być wprost wywiedziony z Symbolu Nicejskiego.
Mark Lilla przekonuje, że ów rozdział jest znacznie młodszy, niż bylibyśmy skłonni przyznać. Odnotowuje, że jeszcze podczas drugiej wojny światowej zachodni politycy wciąż na różne sposoby posługiwali się dyskursem religijnym lub choćby quasi-religijnym językiem mesjanistycznym. Jego książka jest polityczną genealogią, która ma pokazać, jak doszło do tego, że znaleźliśmy się w miejscu, gdzie dziś jesteśmy; od Lewiatana Hobbesa, oświecenia, teologii liberalnej do sekularnej Europy i Stanów Zjednoczonych. Ta opowieść jest ostrzeżeniem, bo wedle Lilli „poroniony Bóg” (stillborn God) teologii liberalnej odniósł porażkę i był po części odpowiedzialny za zachętę do barbarzyństw XX wieku.
Woody Allen stwierdził kiedyś: „Dla ciebie jestem ateistą, a dla Boga lojalną opozycją”. Taką wartość ma The Stillborn God dla osób, które dysponują pewną teologiczno-historyczną wiedzą. Jest ona prowokującą do dyskusji opowieścią, która zadaje właściwe pytania, podsuwając zarazem rozczarowująco chybione, antyreligijne odpowiedzi. Argumentację przeprowadzoną w książce można sprowadzić do postaci następujących dobrze postawionych pytań: a) Czy potrzebujemy Lewiatana Hobbesa, by uratował nas od religii? b) Czy religijne idee mesjańskie są nierozerwalnie związane z przemocą? c) czy agresywny sekularyzm i teokracja są jedynymi dostępnymi nam dzisiaj opcjami, gdy wkraczamy na obszar religii i polityki? Wierzę, że zastanawiając się nad pytaniami Lilli i bardziej kompetentnymi odpowiedziami danymi przez innych, możemy zyskać pełniejsze zrozumienie najtrafniejszej i najzwięźlejszej tezy książki Lilli: „Zmierzch idoli został odroczony”.
Wywód Lilli jest osnuty wokół zaskakująco prostego twierdzenia – „Tomasz Hobbes był mądry”. Mądrość Hobbesa wzięła swój początek z inicjacji w Wielki Rozdział, która dokonała się na drodze pośredniego ataku na wiarę (krytyka wyobraźni religijnej zamiast bezpośredniego ataku na Boga). Najwyraźniej była to radykalnie nowa i epokowa strategia. Hobbes „dowiódł”, że człowiek polega na Bogu, aby załagodzić swe lęki przed chaosem, lecz ta zależność wspiera się na danych, które są zapośredniczone przez niewiarygodne struktury kościelne, mglistość Objawienia i wysnutego z niego dogmatu – co ostatecznie prowadzi do spotęgowania lęków. Lewiatan powstawał podczas angielskiej wojny domowej, kiedy wojny religijne pustoszyły kontynent europejski. Lęki te i wynikające z nich bellum omnium contra omnes mogłoby być znacznie skuteczniej powstrzymane przez władcę absolutnego, który posłużyłby się bezpośrednią świecką siłą w celu wymuszenia na stronach konfliktu pokojowego rozejmu. Wedle Lilli Hobbes jest prawdziwym intelektualnym bohaterem ze względu na wynalazek formy sprawowania rządu opartej wyłącznie na władzy świeckiej, ponieważ ostatecznie uchronił nas od mglistych dogmatów i trumien ad maioram, które są wciąż utrapieniem w wielu miejscach Ziemi.