fbpx
Maciej Janowski listopad 2008

1914: Śmierć naszej epoki

Bardzo często lata pierwszej wojny światowej przedstawia się  jako śmierć „belle epoque”: pewnej kultury elitarnej i staroświeckiej, na której miejsce nadchodzi oto epoka mas, wojen, totalitaryzmów – czyli wiek dwudziesty. Powstaje coraz więcej prac, ukazujących właśnie pierwszą wojnę światową jako wielki przełom: początek naszych czasów, kiedy procesy modernizacyjne w różnych dziedzinach życia osiągnęły natężenie tak ogromne, że przekształciły świat dogłębnie i nieodwracalnie.

Artykuł z numeru

I wojna światowa. Koniec czy początek Europy?

Ta perspektywa bliska jest popularnemu, amatorskiemu spojrzeniu na czasy przed 1914 rokiem: mnożą się albumy przedstawiające miasta na fin-de-sieclowych pocztówkach, gadżety reklamowe w rodzaju portretu Franciszka Józefa na wodzie mineralnej „Żywiec”, w muzeach i skansenach stare parowozy, automobile, telefony, na fotografiach panowie z wąsami, panie w długich sukniach, nie mówiąc już o całym pamiątkarskim przemyśle utrwalającym stereotyp szczęśliwego Wiednia, Budapesztu, Lwowa czy Krakowa sprzed kataklizmu. To wszystko buduje obraz epoki zasadniczo odmiennej od naszej – owej sentymentalnej „starej Warszawy” Bolesława Prusa, czy stabilnej wiktoriańskiej Anglii. Bertrand Russell, w swojej historii filozofii zachodniej, napisał, że kontynent około 1000 roku wszedł w okres ciągłego rozwoju, który miał trwać nieprzerwanie aż do roku 1914.

Cały ten obraz, czy to u historyków czy u szerszej publiczności, jest obrazem świata zaginionego: obraz ten wzmocniony jest tradycją literacką najwyższej próby, dziełami Józefa Rotha, Stanisława Vincenza, Andrzeja Kuśniewicza i tylu innych. Słowo „Atlantyda” powtarza się często. Widziałem kiedyś w jednej z berlińskich księgarń serię popularnych książeczek z obrazkami, której tytuł brzmiał „Jak żyli ludzie…”, czy jakoś podobnie. Otóż na wystawie księgarni leżały koło siebie tomy „Jak żyli ludzie w państwie Inków” i „Jak żyli ludzie w Monarchii Austro-Węgierskiej na początku XX wieku” – tak, jakby państwo Inków i państwo Habsburgów były dla człowieka początków XXI wieku krainą równie odległa, obcą, zapomnianą. Pomyślałem sobie, że gdyby jakiś wiedeński dekadent-katastrofista z przed wieku, taki Artur Schnitzler czy Odon von Horwath, a przede wszystkim Karl Kraus, autor apokaliptycznej sztuki „Ostatnie dni ludzkości”, mógłby zobaczyć te książeczki, byłby zachwycony: jego przekonanie o nadchodzącej katastrofie, która pogrzebie jego świat, znalazłoby doskonałe potwierdzenie.

Powyższy obraz nie docenia stopnia zakorzenienia modernizacyjnych przemian  jeszcze przed 1914 rokiem. Jeśli je uwzględnimy, spoza sentymentalnego obrazu wyłania się epoka niesłychanie dynamiczna, nowoczesna, pod wieloma względami bliska naszej. Często mówi się o przyspieszeniu, w jakim żyje nasze pokolenie. Być może; jeśli przypomnę sobie, jaką trudność w czasie mojej młodości stanowiła dodzwonienie się do innego miasta, nie mówiąc już o telefonie za granicę, skłonny jestem przyznać temu rację. Jednak wydaje mi się niewątpliwe, że największe przyspieszenie, w porównaniu z którym doświadczenie naszego pokolenia jest niemalże doświadczeniem stabilności, było udziałem pokolenia urodzonego w ostatnich latach przed rewolucją francuską, które dożyło drugiej połowy XIX wieku. Wejście telegrafu i kolei było największą może rewolucją przyspieszającą obieg informacji i mentalnie przybliżającą do siebie regiony i kontynenty. „Penny postage”, znaczek pocztowy za pensa, z charakterystycznym profilem królowej Wiktorii, wprowadzony w 1846 roku pozwalał wysłać za tę samą niewielką cenę list w obrębie całego olbrzymiego Imperium Brytyjskiego i przyczynił się w ogromnym stopniu do przełamania olbrzymich odległości.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się