fbpx
Anna Głąb styczeń 2009

Język pod lupą filozofa. O wprowadzeniu do filozofii języka Petera Prechtla

Jednak zysk poznawczy, który chciałabym w tym tekście podkreślić, sprowadza się do odkrywczego banału. Bez języka nie byłoby nie tylko filozofii, ale także ludzkiej kultury.

Artykuł z numeru

Czy mamy jeszcze duszę?

Słynny biskup Dublina, przedstawiciel brytyjskiego empiryzmu George Berkeley w Manuscript Introduction z 1708 roku proponuje wyobrazić sobie człowieka wychowanego w samotności, bez możliwości stworzenia uniwersalnych znaków dla idei spostrzeganych przez siebie rzeczy. Wszystko to, co przepływa przez jego umysł – doznania wzrokowe, słuchowe, smakowe, dotykowe – ma swą podstawę w jednostkowych przedmiotach i nie podlega językowej kategoryzacji. Jednym z postulatów Berkeleya – dziś rzadko przywoływanym ze względu na jego radykalny utopizm – było przeprowadzenie rozumowań bez użycia języka[1]. „Po usunięciu zasłony słów mogę spodziewać się wyraźniejszego obrazu idei, które jestem w stanie pojąć” – przekonuje biskup Dublina we wspomnianej rozprawie. W tym samym fragmencie zapewnia, że pojęcia ubrane w słowa to niepotrzebne ozdobniki, które odrywają nas od idei, zwodzą złudnym powabem, a mglistością zacierają zdolność osądu. Dyskusja w obrębie zwodniczych, w błąd wprowadzających słów może ciągnąć się w nieskończoność, jednak zysk poznawczy z niej niewielki poza znajomością konsekwencji danych twierdzeń.

Za krytyką abstrakcyjnych pojęć i języka kryło się marzenie Berkeleya o wypracowaniu filozofii pozbawionej form językowych. Choć przekonanie o chorobie języka było znane w filozofii XX wieku (formułował je choćby Ludwig Wittgenstein), to chyba Berkeley w historii filozofii po raz pierwszy tak radykalnie zauważył, że z patologii trapiącej język należy wyjść, kierując się w stronę eksperymentalnej czy psychologicznej filozofii. Może dlatego po zwrocie lingwistycznym, który nastąpił w filozofii na początku XX wieku, tak wielką popularnością cieszy się kognitywistyka, a teksty klasycznych filozofów czasem można odczytywać jako historię rozczarowań kolejno wykorzystywanymi metodami filozoficznymi?

Niezależnie od postulatów Berkeleya zainteresowanie filozofów językiem jest nadal ogromne, choć można zastanawiać się nad tym, czy nie można już mówić o zjawisku wyczerpywania się tematyki i odchodzenia w kierunku filozofii bardziej praktycznej, zorientowanej na zagadnienia partykularne. Deformacje dostrzegalne w niektórych odmianach analitycznej filozofii języka nie przysparzają jej zwolenników. Niemniej jednak, i tym bardziej, przewodnik po labiryntach filozofii języka wydaje się potrzebny, a wydanie przez krakowskie wydawnictwo WAM Wprowadzenia do filozofii języka autorstwa niemieckiego filozofa Petera Prechtla godne odnotowania. Już na samym wstępie należy zauważyć, że to „podręcznik” w asymilacji treści niełatwy. Podkreślam: „podręcznik”, ponieważ jeśli książka miałaby służyć jako pomoc dla studentów filozofii w przygotowaniu się do egzaminu, bez należytego wprowadzenia, prawdopodobnie nie uprościłaby i nie skróciłaby tego przygotowania. Choć stanowi ona solidny, precyzyjny i wyczerpujący ładunek wiedzy, język, którym jest napisana, to „hardcore”dla profesjonalistów raczej, a nie dla „przyswajaczy” podręczników. Brakuje w niej choćby słownika wybranej terminologii. Autor wydaje się zakładać, że czytelnik, sięgając do niej, ma już należycie ugruntowaną wiedzę, tymczasem to student być może szukający rozpaczliwie przed egzaminem w bałaganie notatek ostatniej deski ratunku. Zamiast więc rzeczonego „wprowadzenia” czytelnik zostaje już na starcie rzucony na głęboką wodę filozofii języka, która oceanem jest zaiste i brak umiejętności grozi błyskawicznym utonięciem. Wydaje się również, że samodzielne laika żeglowanie po tym oceanie, do czego redakcja zachęca w krótkiej notce rekomendującej serię Myśl Filozoficzna, napotykać będzie nieuchronne przeszkody. Choćby w postaci braku apendyksu o podpowiedzi nawigacji.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się