fbpx
Konrad Oprzędek styczeń 2009

Biedni sąsiedzi patrzą na getto

W tym miejscu zdążyło już wyrosnąć jedno pokolenie. Wśród dzieci panuje ta sama reguła, co w świecie dorosłych: silni biją, a słabi są bici. Dzieci muszą się przystosowywać do warunków życia w slumsach. Ich słabość jest potępiana nawet przez ich słabych rodziców.

Artykuł z numeru

Czy mamy jeszcze duszę?

Mieszkania socjalne w Jaworniku jedni ironicznie nazywają Manhattanem, inni – slumsami, większość – po prostu piekłem.

Jawornik to wieś położona trzydzieści kilometrów na południe od Krakowa. Tutaj, na terenie wielkości boiska sportowego, ogrodzonym pordzewiałą siatką, w gęstwinie drzew i krzaków skryte są cztery powojskowe baraki. Do tego getta, wypchniętego na ubocze gminy Myślenice, trafili ci, którzy nie chcieli lub nie umieli przestrzegać norm życia społecznego.

Żyją tu obok siebie: ofiary przemocy domowej i ci, którzy po kielichu muszą wybić; gorliwie wierzący i rozpustnicy; ludzie o wysokim poczuciu godności i najbardziej ordynarni prostacy; czytelnicy Dostojewskiego i Hugo oraz półanalfabeci. Reguły dyktują silniejsi, którzy w dzień albo odsypiają po nocnej libacji, albo rozchodzą się po okolicy, by zdobyć trochę grosza na wino. Wówczas słabi (a przynajmniej ci z nich, którzy nie pracują) wychodzą przed baraki i nieśmiało przysiadają na ławeczkach. Wieczorem zamykają się w mieszkaniach, włączają telewizory, czytają gazety lub rozwiązują krzyżówki, ale nie jest to czas spokoju – muszą być czujni i pamiętać, by stale mieć pod ręką telefon. Policja przyjeżdża tu nawet trzy razy w tygodniu.

Choć problem Jawornika nabrzmiewa w gminie od kilkunastu lat, dla mieszkańców okolicznych miejscowości właściwie nie istnieje. Opowiadać o nim to jakby po raz kolejny przypominać o wielu podobnych miejscach w Polsce, które stały się składowiskami „odpadów” z kolejnych lokalnych społeczności. Jaworniki albo są wypierane ze zbiorowej świadomości, albo po prostu nie budzą zainteresowania.

Ich obrazy ogląda się tylko z dystansu – gdy pokazują je reportażyści bądź filmowcy i gdy ten, kto je ogląda, nie musi czuć się oskarżony.

Kogo bieda dotyka, traci głos. Kto zaś ze swego głosu może i chce zrobić użytek, coraz częściej staje bezradny wobec problemu medialności ubóstwa. Im liczniejsze są opowieści o biedzie, tym mniej one przekonują. Ciekawią tak długo, jak długo zaskakują; gdy zaś się powtarzają – już tylko nużą. Tymczasem przykład Jawornika pokazuje, że getta tworzą się także (a może: zwłaszcza) na poziomie języka. Dopóki znużenie nie pozwala ich zauważyć, dopóty nie można ich otworzyć.

Tak mi się życie poukładało

Pani Lucyna, rocznik 1932, wyjmuje z folii swoją pamiątkę – kawał pordzewiałej blachy, którą przed kilkoma laty oberwał od sąsiada jej mąż. „Tak się zamachnął, że mój ani nie zdążył się odwrócić. Patrz pan, takie są tu ludzie”.

Ta starsza kobieta w baraku przebywa już jedenaście lat. Ostatnio już tylko z córką, bo mąż niedawno zmarł. Wcześniej mieszkała w Myślenicach i pracowała w pobliskim zakładzie dla głuchoniemych. Po śmierci pierwszego męża okazało się, że dom, w którym żyła trzydzieści lat, został sprzedany przez wnuki po szwagierce. Choć nie był jej własnością, sąd orzekł, że ma prawo w nim zostać. Nie została. Ksiądz namówił ją na coś innego: znalazł chałupę pod myślenicką cegielnią, w której miała odtąd mieszkać i być tłumaczem języka migowego. Wkrótce budynek okazał się zadłużony i trzeba było iść precz. Burmistrz przyznał pani Lucynie miejsce w Jaworniku. Tu do dziś trzyma w szufladzie klucz od pierwszego domu.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się