1. Primum principium vitae[1]. Nie ma innego punktu wyjścia dla filozoficznego namysłu nad duszą, niż ta lakoniczna, metafizyczna formuła. Pytać o duszę, to pytać przede wszystkim o „zasadę życia”. I to nie byle jaką, ale „pierwszą”, „naczelną”, „zasadniczą”… Strasznie to dziwnie brzmi, bardzo enigmatycznie, pytać o „zasadę” i to jeszcze „zasadę zasadniczą”. Ale można się z dziwności tego pytania dość łatwo wywikłać. Wystarczy przyjąć, a raczej dostrzec, że pytać o zasadę życia, to szukać wyjaśnienia, jasności i zrozumienia w kwestii życia. I to szukać „pryncypialnie”, nie zadowalając się byle jakimi odpowiedziami. Zmierzać do wyjaśnienia naprawdę pełnego, takiego, które jest zadowalające i potrafi zaspokoić człowieka.
Ale jeśli tak rzecz ma się z duszą, to znaczy, że pytanie o nią pojawia się wtedy, gdy życie nie jest samo z siebie zrozumiałe, gdy jawi się jako z zagadka, jako problem. Można powiedzieć zatem, że kwestia duszy to sprawa niejasnego charakteru życia, i to nie w trybie „wyjątku”, „przejściowej” sytuacji, „przypadku”, ale jego „zasadniczego” położenia. Pytać o duszę, to zatem mierzyć się z tym, że sens życia nie jest jawny, choć być może istnieje (w każdym razie nie należy tego z góry wykluczać). To znaczy zaś, że życie samo z siebie się nie tłumaczy, ale jest czymś nieprzejrzystym, nieodgadnionym. Co to jest ta niejasność życia, ta skrytość jego znaczenia, jego „niegruntowność”?
Śmierć. To ona stawia życie pod znakiem zapytania. To jej „wyrok”, skazujący życie na kres, na skończoność, czyni je nieprzejrzystym, zagadkowym, domagającym się wyjaśnienia, czyli „uzasadnienia”, poszukiwania jego nieobecnego znaczenia. Zatem pytać o duszę to pytać o zagadkę życia, której źródłem jest śmierć – to mierzyć się ze śmiercią, jej nieuchronnością, która stawia życie pod znakiem zapytania. Przewrotnie można więc powiedzieć, że to właśnie śmierci zawdzięczamy kwestię duszy, bo zawdzięczamy jej problematyczność życia. Tomasz z Akwinu, chcąc to samo powiedzieć, stawia tezę, że dusza nie jest ciałem, bo gdyby nim była, to wówczas ciało byłoby zasadą życia[2]. Życie więc tłumaczyłoby się samo, byłoby faktem „oczywistym”. Ale przecież ciało umiera – życie nie potrafi się śmierci przeciwstawić. W ten sposób „rodzi się dusza”, pojawia się życie jako „zagadnienie”. Śmierć zagaduje nas na temat skończoności życia. Zostajemy zagadnięci przez śmierć na temat duszy.
2. Dusza, czyli zagrożony przez śmierć sens życia (jego upragnione wy-jaśnienie, oczekiwany przebłysk jego znaczenia), zostaje w myśleniu metafizycznym skojarzona z działaniem. Dusza staje się najpierw motorem życia, jego nagim żywiołem, przenikającym istotę żyjącą. Tylko to, co natchnione duszą, pisze Akwinata, żyje, reszcie życia brak. […] Animata enim viventia dicimus, res vero inanimatas vita carentes[3].Wyjaśnienie, warunek możliwości, sens, staje się przyczyną. A znaczy to, że sens życia nie tylko wyjaśnia, ale sprawia w danej istocie życie. Jest to, rzecz jasna, nieporozumienie, jak powiedziałby Heidegger, pomieszanie ontologii z ontyką. Ale nie jest to zwykły błąd w rozumowaniu. Jest to pomyłka, która przytrafia się Doktorowi Anielskiemu nie w tym jednym zresztą miejscu[4], mająca w sobie siłę egzystencjalnej „konieczności”. Jak często przecież wiara w sens jest dla człowieka motorem życia, tym, co żyć pozwala. Czy jednak mechanizm (obronny) sprawdzający się w życiu, bardzo często do życia po prostu niezbędny, można bezkarnie przenosić w obszar istotnego namysłu? I – co ważniejsze – co to mówi o metafizycznym myśleniu, kiedy taka jest jego egzystencjalna archeologia?