Osoba Jezusa Chrystusa od dwóch tysięcy lat jest przedmiotem namysłu i fascynacji. Zagadką i tajemnicą. Ludzie wciąż na nowo stawiają sobie pytanie: kim był Cieśla z Nazaretu, ukrzyżowany w Jerozolimie około 30 roku? Wędrownym uzdrowicielem, filozofem-moralistą, fałszywym żydowskim mesjaszem – czy też Synem Boga, Panem i Zbawicielem?
Rzecz ciekawa, jako jeden z pierwszych pytanie to zadał swoim uczniom sam Jezus: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” (Mt 16, 13). Padały wówczas różne odpowiedzi. I tylko Szymon Piotr wyznał: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego” (Mt 16, 16).
Jego słowa po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa, i po zesłaniu Ducha Świętego stały się fundamentem wiary Kościoła.
Dogmat
Wiara w Jezusa Chrystusa, Boga wcielonego, od początku budziła kontrowersje. Co i rusz pojawiały się kwestionujące ją nurty myśli teologicznej. Takie między innymi jak arianizm (zaprzeczał bóstwu Jezusa) czy doketyzm (zaprzeczał Jego człowieczeństwu). W tej sytuacji konieczne okazały się wyznanie wiary i definicja dogmatyczna. Sformułowano je na soborach – Nicejskim (325; Credo) i Chalcedońskim (451; dogmat):
Jest jeden i ten sam Syn, Pan nasz Jezus Chrystus, (…) prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, ten sam złożony z duszy rozumnej i ciała, współistotny Ojcu co do Bóstwa i współistotny nam co do człowieczeństwa, „we wszystkim nam podobny oprócz grzechu” (…).
Jednego i tego samego Chrystusa Pana, Syna Jednorodzonego, należy uznawać w dwóch naturach: bez zmieszania, bez zmiany, bez podzielenia i bez rozłączania. Nigdy nie zanikła różnica natur przez ich zjednoczenie, ale zostały zachowane cechy właściwe obu natur, także kiedy się spotkały, aby utworzyć jedną osobę i jedną hipostazę.
Nie jest [On] rozdzielony ani podzielony na dwie osoby, lecz jeden i ten sam – Syn, Jednorodzony, Bóg, Słowo i Pan Jezus Chrystus (Chalcedon).
Ta definicja, sformułowana przy pomocy pojęć filozofii greckiej, rodzi pewne ważne dla nas pytanie. Czy my, współcześni chrześcijanie, rzeczywiście wierzymy w człowieczeństwo Jezusa ze wszystkimi Jego przypadłościami (wszystkimi „oprócz grzechu”), takimi jak poczucie ograniczoności i śmiertelności? A może jesteśmy w gruncie rzeczy… doketami wyznającymi, iż Wszechmocny i Nieśmiertelny stał się wprawdzie człowiekiem, ale w taki sposób, jak gdyby włożył jedynie ludzki kostium? Na pierwszy rzut oka: człowiek, ale w środku: Bóg z Jego wszechmocą, wszechwiedzą i pewnością, że wprawdzie teraz przeżywa cierpienie, ale już wkrótce z-martwych-powstanie.
Jak wyjaśnić – albo choćby sobie wyobrazić – zjednoczenie dwóch natur w jednej osobie Jezusa z Nazaretu? Im więcej na ten temat rozmyślam, tym bardziej jestem świadom, że – stawiając takie pytania – przypominam Augustyna, który zobaczył kiedyś dziecko próbujące przelać morze do wykopanego przez siebie dołka.