Nadchodzą mrozy, czas świąt – i moskiewscy decydenci postanawiają zakręcić kurek z gazem. Do podobnej próby sił między Gazpromem a Naftohazem (oficjalnie jest to spór między dwoma przedsiębiorstwami o ceny surowca i jego tranzytu, gołym okiem jednak widać, że są one wykorzystywane jako narzędzia polityki zagranicznej Moskwy i Kijowa) dochodziło już kilkakrotnie w przeszłości, ale tym razem kłótnia przybrała ostrzejszy i stosunkowo długotrwały charakter. Politycy obu stron nie szczędzili sobie mocnych słów, a Władimir Putin publicznie nazwał Wiktora Juszczenkę „złodziejem”, co w języku dyplomacji zdarza się nad wyraz rzadko i – delikatnie mówiąc – nie najlepiej służy stosunkom dobrosąsiedzkim.
Na dodatek konflikt zadał kłam tradycyjnemu porzekadłu, że „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”. Najdotkliwiej bowiem skutki ukraińsko-rosyjskich nieporozumień odczuli europejscy odbiorcy Gazpromu, zwłaszcza ze Słowacji i Bułgarii, gdzie zamykano z tego powodu nieogrzewane szkoły, a całym dzielnicom mieszkalnym odcinano dopływ gazu. Kwestia bezpieczeństwa energetycznego zdominowała w związku z tym na prawie dwa tygodnie debatę publiczną w wielu państwach członkowskich Unii, zmuszając polityków europejskich do ponownego zajęcia się problemem dywersyfikacji dostaw gazu, który do tej pory płynął przede wszystkim z Rosji i Turkmenistanu właśnie przez Ukrainę. Przy okazji kryzys ujawnił po raz kolejny, jak wątły charakter ma unijna solidarność w sprawach tak żywotnych dla Europejczyków. Wszyscy wydają się zgodni co do potrzeby dywersyfikacji, z tym że jedni – na przykład Niemcy lub Węgrzy – mają na myśli dywersyfikację sposobów przesyłu gazu (ominięcie Ukrainy i Białorusi miałyby gwarantować rurociągi bałtycki oraz czarnomorski, które wciąż jednak tłoczyłyby gaz z Rosji); drudzy natomiast – choćby Polska i Bułgaria – sparzywszy się na kontraktach z Gazpromem, chcą zmienić dostawcę. Temperaturę dyskusji podniosły jeszcze dawne elektrownie atomowe, których reaktywacją zagroziły kraje najbardziej poszkodowane przez przerwy w dostawach, ku przerażeniu swoich zamożniejszych i ekologicznie poprawnych sąsiadów.
W końcu wszystko rozeszło się jakoś po kościach, acz z mocnym postanowieniem podjęcia działań zaradczych na przyszłość i zajęciem obiecująco spójnego stanowiska „na zewnątrz”. To akurat powinno martwić Moskwę, która ostatecznie też zawarła kompromis z Kijowem (uzgodniono obustronne zachowanie 20% zniżek do 2010 roku), po czym wszystko wróciło „do normy” i zaczęło się wielostronne podsumowywanie bilansu „wojny gazowej”. Rosji, która wciąż nie może darować Ukrainie zwrotu ku Zachodowi, z pewnością udało się pogłębić podziały na ukraińskiej scenie politycznej, aczkolwiek za cenę dalszej utraty wiarygodności jako dostawcy strategicznych surowców do państw UE. Kijów też liże rany, po raz kolejny dowodząc braku koordynacji działań swoich elit i zaniedbując kwestię dalekosiężnej polityki energetycznej. A Unia, jako się rzekło, zapowiedziała wdrażanie takich właśnie długoterminowych rozwiązań, które uniezależniłyby ją od humorów Kremla. Sprawdzianem tempa realizacji tych zamierzeń najpewniej będzie kolejny kryzys, o czym przekonamy się… niedługo?