Goszcząc u niego w roku 1971 na prywatnej audiencji żydowski uczony usłyszał wręcz, iż jego książki powinny być czytane przez katolików! Opinia ta wydaje się nabierać szczególnego sensu właśnie w odniesieniu do szkiców Abrahama Joshuy Heschela o modlitwie. Zawarte w nich stwierdzenia (przy całym swym zakorzenieniu w tradycji judaistycznej) zdradzają owo subtelne pokrewieństwo z duchem katolicyzmu, o którym wspomina w przywołanym wprowadzeniu córka myśliciela – jakkolwiek może niezbyt szczęśliwie wskazuje w tym kontekście na rzekomo „centralną rolę prawa kanonicznego” w Kościele katolickim… Jeśli jednak wziąć pod uwagę fakt, że pobożność Heschela, będąc głęboko osobista, pozostaje zarazem wyraźnie liturgiczna – kształtowana przez codzienne odmawianie odpowiednich partii Siduru (Modlitewnika) – to istotnie można dopatrywać się w niej podobieństwa do modelu katolickiego, w którym szlak duchowych wzlotów wytyczają z kolei pacierz lub brewiarz oraz rytuał mszalny. Intuicja odkrywająca z perspektywy żydowskiej bliskość praktyk modlitewnych obu tradycji w ciekawy sposób koresponduje z odczuciem, jakiemu po stronie katolickiej dawał wyraz Claude Tresmontant w swym Eseju o myśli hebrajskiej. Mowa tam o kontynuacji w katolickiej teologii zasadniczych wątków metafizyki biblijnej i trwaniu biblijnej poetyki w liturgii katolickiej. Prawdopodobnie Abraham Joshua Heschel zgłosiłby wobec takiej konstatacji pewne zastrzeżenia. Jednak lektura przetłumaczonych właśnie przez Violettę Reder Szkiców o modlitwie i symbolach pozwala się przekonać, że reguła modlitewna spinająca dzień klamrami porannego i wieczornego „Szema Jisrael” działa zdecydowanie podobnie jak ta uświęcająca poranek i wieczór recytacją „Ojcze nasz”.
Szczególnie cenny dla katolika (a także prawosławnego oraz anglikanina) może być akcent położony przez Heschela na „biegunowość” charakteryzującą nasze zwracanie się do żywego Boga Objawienia. Modlitwa Ludu Przymierza „rządzi się dwiema przeciwstawnymi zasadami: porządku i wybuchu, regularności i spontaniczności, uniformizmu i indywidualności, prawa i wolności, obowiązku i przywileju…”. Nie jest po prostu swobodną ekspresją, ale nie oznacza też składania niebu daniny z mechanicznie odtwarzanych formułek. Liczy się w niej przede wszystkim kawana – uwaga skierowana ku Bogu – która jednak wzrasta w sercu inspirowanym przez uświęcone tradycją teksty. Z całą szczerością „wylewamy duszę przed Panem”, lecz umożliwia nam to właśnie przyswojenie sobie ducha słów zawczasu przygotowanych, podarowanych nam, podobnie jak sama zdolność do kontaktu ze Stwórcą. Wejście w te słowa, uznanie ich za własne, staje się wyjściem z siebie, trzeźwą ekstazą, zapominającą o sobie koncentracją na życzliwej i dobroczynnej Obecności. Reagujemy na Nią zawsze osobiście, a jednak nigdy nie przestając być członkami wielkiej wspólnoty oddających hołd. Modlitwa osobista i wspólnotowa trwają w symbiozie, podtrzymując się nawzajem. Ustalony porządek modlitw o przepisanych porach służy pomocą duszy, nie zawsze zdolnej wykrzesać z siebie serdeczny żar, lecz ostatecznie chodzi przecież o kult wewnętrzny, akt uwielbienia i złożenie serca w ofierze. Dzięki dyscyplinie uwalniamy się od dyktatu zmiennych nastrojów i afirmujemy przede wszystkim Boskie pragnienie, abyśmy się modlili. Dając się prowadzić regule pozostajemy jednak otwarci na przypływ natchnienia, poryw wdzięczności, urzeczenie miłością. Co więcej, właśnie przestrzeganie ustalonego porządku rodzi uwagę usposabiającą do przyjęcia impulsu z nieba.