Pół wieku później Esthera spytała:
– Czy twoja matka była taka dobra, czy taka naiwna?
Młody człowiek dał jej medal, wielki dyplom i 25 białych i czerwonych róż. Popłakała się.
Młody człowiek miał orientalną urodę, nosił jarmułkę i mówił po angielsku. Na dyplomie z wykaligrafowanym nazwiskiem: Julianna Bartoszkiewicz, były niezrozumiałe dla niej słowa w dziwnym alfabecie. Ale było tłumaczenie: „Kto ratuje jedno życie, jakby świat cały ratował”.
– Narażała siebie i dzieci – powiedziała Krystyna Bartoszkiewicz. W rękach trzymała medal, dyplom i róże.
Julianna to jej matka.
1.
Na przedwojennej, czarno-białej fotografii Julianna Bartoszkiewicz jest wysoką, elegancką brunetką. Ma duże, ciemne oczy i ładne usta.
Stojący obok przystojny mężczyzna z wąsem to jej mąż – Bruno. Właściciel zakładu i sklepu z meblami oraz prezes Bractwa Kurkowego w Lesznie. Do tego żużlowiec „Unii Leszno” (w tamtych czasach to sport elitarny). Na zawodach jeździ motocyklem DKW 350 (wtedy to szczyt marzeń).
Julianna i Bruno pobrali się w 1928 roku. Wkrótce rodzą im się dzieci: w 1929 roku – Stanisław, dwa lata później – Jerzy, cztery lata po nim – Krystyna. – Byłam oczkiem w głowie tatusia – powie 70 lat później pani Krystyna.
Bartoszkiewiczowie są zamożni. Mieszkają w kamienicy na leszczyńskim rynku pod numerem 25. W zakładzie zatrudniają piętnastu ludzi. Produkują meble od kuchennych po Ludwika XIV i trumny. O takich jak oni, po wojnie będzie się mówiło: kapitaliści.
26.
Kobieta na kolorowej fotografii też jest elegancka. Też ma ciemne włosy i duże czarne oczy. Zdjęcie zrobiono kilka lat temu w Nowym Jorku. Esthera Waldman przysłała je Krystynie Bartoszkiewicz.
„Późno sobie przypomniała, że ktoś jej życie uratował” – pomyślała z lekkim wyrzutem pani Krystyna, gdy zobaczyła zdjęcie. Zaczęła szukać podobieństw między dwudziestokilkuletnią Estherą a starszą kobietą patrzącą na nią z fotografii.
Domyśliła się, że Esthera nosi teraz perukę.
2.
Wrzesień 1939. Porucznik Bruno Bartoszkiewicz idzie na front, walczy w bitwie nad Bzurą. Po klęsce wraca do Poznania, zatrzymuje się u teściów (jeszcze na początku września teściowa zamurowała na posesji jego „dekawkę” 350).
– Zostań jeszcze trochę, aż się uspokoi – nalegają teściowie. Boją się, że Niemcy aresztują zięcia (walczył w Powstaniu Wielkopolskim).
– Nie wiem, jak Juta daje sobie radę z dziećmi – wymawia się Bruno.
W kamienicy na rynku pod numerem 25 dzieciaki rzucają się ojcu na szyję. Bruno Bartoszkiewicz tuli je do siebie, a najbardziej czteroletnią Krystynkę. Krystyna Bartoszkiewicz chciałaby dziś przypomnieć sobie jak najdokładniej tamtą chwilę, ale niewiele pamięta; czteroletnie dzieci nie potrafią wiele zapamiętać.