Adam Hlebowicz: Co się udało, a co nie, zdaniem Księdza, jeśli chodzi o dwudziestoletnie funkcjonowanie III Rzeczpospolitej?
Abp Tadeusz Gocłowski: Użyję metafory sportowej. Jeśli ktoś chce od razu, bez treningu uzyskać doskonały wynik na setkę, to jest to niemożliwe. Nie da się przejść od państwa totalitarnego do wolności i od razu wszystko dobrze robić. Kiedy popatrzymy na dzieje III RP etapowo, zobaczymy jak wiele się zmieniało w nas, w Polsce, w poszczególnych okresach ostatnich lat. Jedna z podstawowych spraw to brak doświadczenia parlamentarnego. Nie było suwerennego państwa, nie było suwerennego społeczeństwa. Wydaje mi się, że po tym bardzo trudnym okresie jakim był PRL udało się stworzyć państwo i struktury normalności.
Zaryzykuję twierdzenie, że jako naród w dużej mierze utraciliśmy naszą jedność, naszą solidarność z okresu lat 80. tych. Z drugiej jednak strony mam głębokie przekonanie, że to zwykli obywatele sami przeprowadzili wiele fundamentalnych zmian w III RP. Myślę tu o średnim i drobnym biznesie, o błyskawicznej komputeryzacji Polski, o nauce języków przez młode pokolenie. To nie państwo stworzyło system tych zmian, ale sami zwykli obywatele. A zatem jako naród staliśmy się mniej solidarni, mniej zwarci, ale jako indywidualiści sprawdziliśmy się doskonale…
Trzeba pamiętać o takiej cesze Polaków, która nas niesamowicie mobilizuje w opresji, jesteśmy wówczas bardziej zwarci, bardziej otwarci na siebie nawzajem. Wtedy cel był jeden dla wszystkich – zdobyć suwerenne państwo. Kiedy ten cel został osiągnięty, pojawiły się indywidualne życzenia każdej z osób. Nastąpił tzw. pluralizm myśli, postaw, interesów. W warunkach wolności widać większe różnice pomiędzy ludźmi, większe zdolności, większe ambicje jednych, nieporadność czy zagubienie drugich. Każdy chce mieć dobre warunki ekonomiczne, dobrą pracę i pensję, nie każdy to może jednak osiągnąć. Podkreślić tu trzeba jedną rzecz. Mimo izolacji i tzw. „żelaznej kurtyny” Polacy przez cały okres powojenny starali się mieć kontakt z Zachodem. Czy to poprzez rodziny, czy poprzez pracę marynarzy czy inżynierów. To nas przygotowało indywidualnie do warunków wolności i konkurencji.
Co z ludźmi najuboższymi w III RP? W PRL tych ludzi nie było widać, a propaganda komunistyczna nie dopuszczała myśli o istnieniu ludzi bezdomnych czy bezrobotnych. Szczególny przypadek to pracownicy PGR-ów, którym odrodzona Polska właściwie niczego nie zaproponowała.
PGR-y były różne. Były takie, które wcale dobrze prosperowały, zależało to od sprawnego kierownictwa, ale i takie, tych była zdecydowana większość, które działały fatalnie. Tyle, że w PRL ten fatalnie prosperujący dostawał większą subwencję państwową, aby mógł dalej istnieć, a ten sprawnie zarządzany mniejszą, bo i tak sobie poradzi. To rodziło frustrację, poczucie niesprawiedliwości, zanik konkurencji. To, że w odrodzonej Rzeczpospolitej nic, lub prawie nic nie zrobiono dla tych środowisk to jeden z najpoważniejszych błędów. Wydaje mi się, że należało ziemię PGR-owską podzielić pomiędzy ludzi, tamtejszych pracowników, aby mieli możliwość pracy na swoim. Oczywiście należało w pierwszym etapie wesprzeć ich pomocą państwową, a potem już życie i indywidualne umiejętności decydowałyby o ich losach. Takie zachowanie pewnie wyzwoliłoby, przynajmniej u części tych osób, poczucie własności i odpowiedzialności. Tymczasem wydzierżawiano lub sprzedawano olbrzymie tereny ludziom obrotnym, którzy niekoniecznie chcieli czy mogli się liczyć z dotychczasowymi pracownikami. Nigdy nie zapomnę wizytacji parafii w niewielkiej miejscowości. Po Mszy św. wyszedłem na tamtejszy rynek i spotkałem się z grupą ludzi miejscowych. Pytam, jaka jest u was sytuacja po PGR-ze? Mówią – trudna. Do najbliższej większej miejscowości, Wejherowa, gdzie jest praca, mamy 20 km i kiepski dojazd. Ale co zrobić, wstajemy o 4 rano, wracamy do domów o 5 po południu, staramy się dźwigać ze swej biedy. Proszę jednak popatrzeć na tamtą grupę ludzi stojącą pod kioskiem. Oni nie chcą wstawać rano do pracy, dlatego żyją w biedzie. Kwitnie alkoholizm, rodziny się rozpadają, młodzi wchodzą w różne społeczne patologie. Ktoś zapyta – a co na to Kościół? Kościół nie jest od zmieniania systemu gospodarczego na tym, czy innym odcinku. Osobiście jestem dumny z Dzieła Nowego Tysiąclecia. Dzisiaj mamy już ponad 2 tysiące stypendystów, w tym około 300 studentów, którzy otrzymują pomoc fundacyjną od kilku lat. Ci młodzi ludzie w ogromnej większości pochodzą z tych popegeerowskich miejscowości, z ubogich środowisk. Ich udało się wyrwać z biedy, braku perspektyw, stagnacji. Oczywiście mam świadomość, że to kropla w morzu potrzeb.