Akurat czytamy wyciągnięte z półki Wspomnienia i zapiski profesora Hugona Steinhausa („Aneks”, Londyn 1992), wspaniałego opowiadacza – część tych notatek publikowaliśmy w „Znaku” jeszcze za jego życia i za moich czasów (nr 187–189, 1970).
Steinhaus pisze o austriackim urzędniku w Jaśle, który nie chciał towarzyszyć synowi w manifestacjach tęsknoty do wolności od austriackiego jarzma. „Polska – nie daj Boże! To dopiero byłaby tromtadracja”. Przeczucia go nie myliły.
Tromtadracja – znane mi słowo, zrozumiałe, choć niestety nie znam jego pochodzenia. Może onomatopeja? Dźwięczny odgłos trąb i werbli? Jaki by tu podać ekwiwalent? Napuszoność – no tak, ale to za słabe. Zakres chyba nie w pełni się pokrywa. Tromtadrację uprawiać to puszyć się na przykład ze swej polskości, manifestować ją z emfazą, w okolicznościach niestosownych albo i stosownych, ale przesadnie, z odcieniem szowinizmu, wynosząc swoje nad to, czego dokonali inni. Chwalić co swoje, koniecznie bardzo głośno, przyznając sobie prawo do robienia tego w porę i nie w porę.
Tromtadracja kojarzy się najpospoliciej z zarozumialstwem narodowym, pewnego rodzaju próżnością i przywiązywaniem nadmiernej wagi do publicznego okazywania uczuć patriotycznych. Jest to przeciwieństwo dyskrecji, którą zalecał Kasprowicz wyznający, iż rzadko na jego wargach jawiło się słowo ojczyzna – nie każdemu, nie zawsze wypada go używać.
Historia dostarcza amunicji dla potężnych salw tromtadracji. Biją one z różnych okopów. Obok tromtadracji ogólnopatriotycznej występują też tromtadracje partykularne, kombatanckie, partyjne o specyficznym zabarwieniu. Mam wrażenie, że właśnie te kombatanckie budzą wyjątkowo silne zażenowanie, blokują zwykłe, ludzkie wspominki i pamięć, którą chciałoby się ożywiać.
Ale tromtadracja wyraźnie wkrada się w jeszcze inne uczucia. Bo co z religią?
Istnieją tromtadrackie postacie pobożności. Zgadzam się, religijność nie powinna być tłumiona, tak by miała przechodzić w postać ukrytą, bezobjawową. Ale sam Jezus zachęca do dyskrecji, do zamknięcia drzwi na czas modlitwy, do postów i umartwień nierzucających się w oczy. To Jezus wskazuje na obłudę, nieszczerość zachowań, które można by w naszych czasach określić właśnie jako tromtadrackie (por. Mt 6).
Różne natchnienia i pobudki do uprawiania tromtadracji wzmacniają się wzajemnie, koegzystując bardzo harmonijnie. Prowadzi to do supernapuszoności, przypominającej dławiącą eksplozję poduszki powietrznej.
Okno nadziei czy rozpaczy?
Kolejne okno do deponowania dzieci – z niebiesko-różową kołyską – zainstalowano w Białymstoku. Całe szczęście, że organizatorzy sami mówią o swojej nadziei, iż pozostanie bezużyteczne.
Ale to mało!
Pomysł tych „okien” pochodzi z czasów słabej świadomości spraw uwikłanych w niechciane macierzyństwo. Idea szansy dla podrzutków wyrasta z dziejów grzechu, z epoki ostrej i niemal powszechnej dyskryminacji matek i dzieci tzw. nieślubnych bądź pozamałżeńskich. Anonimowość aktu podrzucania niemowlęcia była alternatywą dzieciobójstwa. Czy i dziś tak jest? Dlaczego nie ma projektu sprawnej organizacji pomocy, akcji ocalania biologicznego macierzyństwa lub adopcji, bez przechodzenia przez etap podrzucenia i osadzenia w domu dziecka? Osadzenia na czas, który musi zaszkodzić! Lepsze są rodziny zastępcze na okres przejściowy, ale powinien on być maksymalnie krótki. Przeciw koncepcji anonimowości podrzucenia istnieje ważny argument, że oderwanie się od dziecka może nie być decyzją racjonalną, lecz krzykiem o pomoc. Nie jest dobrze, że tego krzyku nie możemy usłyszeć, zanim nieszczęście – porzucenie – stanie się faktem.