Stara i nowa Europa są światami, które dzieli przepaść – nie tyle gospodarcza, ile przede wszystkim duchowa. Widać to w Łatgalii, krainie w południowo-wschodnim zakątku Łotwy, kiedyś na kresach Polski, dziś – całej Unii Europejskiej. To kraj lasów i jezior, w której zatrzymał się czas, a Bruksela wydaje się tym zupełnie nie interesować. I dobrze – pozwólmy jej żyć jak najdłużej.
Ten najdalszy zakątek Unii Europejskiej to kraina bliska uczuciowo Polakom. Do 1918 roku kultura na Łotwie rozwijała się pod wpływem niemieckiego protestantyzmu, ale inna sytuacja panowała we wschodniej części kraju. Tu przeważał katolicyzm i trwałe związki z kulturą polską. Inflanty należały bowiem do Rzeczpospolitej od XVI wieku aż do pierwszego rozbioru Polski, a następnie (częściowo) także w okresie międzywojennym, kiedy to na mocy traktatu ryskiego granica Polski z Łotwą sięgnęła aż do rzeki Dźwiny. Dla Polaków Dźwina już dużo wcześniej była ważną rzeką: w XVIII wieku, w okresie pomiędzy pierwszym i drugim rozbiorem, właśnie wzdłuż niej biegła granica polsko-rosyjska, a wiele miast położonych w pobliżu stało się polem bitew (Ryga, Dyneburg, Witebsk). Dziś, płynąc przez tereny Rosji, Białorusi i Łotwy, Dźwina wciąż wzbudza w duchu polskim nieopisane emocje. Wystarczy stanąć nad jednym z jej brzegów – na przykład w Krasławiu – i, patrząc na sosnowy las po przeciwnej stronie, pomyśleć o Polsce, która niegdyś tam była, i o Polakach, którzy w tym rejonie walczyli i ginęli. Nie trzeba zresztą wracać do dalekiej przeszłości: wielu Polaków, ostatnich żyjących świadków trudnej historii tamtego regionu, żyje tam do dziś. Łatgalię zamieszkuje większa część 60-tysięcznej mniejszości polskiej na Łotwie. (Jeżeli uwzględnić fakt, iż wiele osób uważających się za Polaków ma w dokumentach wpisaną inną narodowość, najczęściej białoruską lub łotewską, to okaże się, że osób pochodzenia polskiego jest znacznie więcej).
Pani Anna pochodzi z Brasławszczyzny – w międzywojniu polskiej krainy poziomkowych lasów i jezior, leżącej po południowej stronie Dźwiny. Dziś teren ten należy do Białorusi. Pani Anna wyjechała stamtąd tuż po wojnie, by uciec przed kołchozami do najbliższego dużego miasta, stolicy Łatgalii, Dyneburga, gdzie mieszka do dziś. Jeszcze kilka lat temu często wracała na Białoruś odwiedzić rodzinne tereny, groby rodziców i bliskich. „Od kiedy Łotysze przeszli na Zachód ciężko nam jeździć do domu, bo potrzebne są wizy” – mówi, narzekając na przystąpienie Łotwy do Unii Europejskiej w 2004 roku. „Mogę wprawdzie jeździć do Polski bez żadnych papierów, ale co mi z tego? Dla mnie Polska jest tam, po drugiej stronie Dźwiny.” Jej opowieść jest typowa dla większości Polaków żyjących dziś w Dyneburgu i Krasławiu, głównych ośrodkach polskich Łatgalii. Żyją bardzo skromnie, niemal każdy z nich, przed wojną wychowany w rodzinie chłopskiej, zajmuje się choćby namiastką ziemi i uprawia własny ogródek. Czasem wytrwali staruszkowie hodują krowę, ale nie każdy ma tyle samozaparcia. „Ginie wieś, od kiedy przyszła Unia. Nic nie można sprzedać, wszystko musimy kupować od Unii. Łotwa to hektary ziemi, która leży. Już nic się nie uprawia” – narzeka pani Wanda z Krasławia, urodzona na Brasławszczyźnie w rodzinie ziemiańskiej. W jej domu panuje duch polskości, jakiego trudno doświadczyć gdziekolwiek indziej, nawet w Polsce. Domową bibliotekę wypełniają dzieła polskich wieszczy, które czyta się żarliwie i w kółko – na ścianie wytapetowanej sowieckim wzorem wisi (obok krzyża i biało-czerwonej flagi) zakurzony portret Mickiewicza – zaś na kolację przyrządza się gołąbki i kotlety schabowe. To duch niepowtarzalny, duch kresowy, gasnący wraz z podeszłym wiekiem miejscowych Polaków.