Leszek Kołakowski jawi mi się co najmniej w trzech odrębnych rolach, wybijając się w trzech gałęziach sztuki czy raczej literatury – jako wybitny filozof, a także jako intrygujący pisarz i historyk kultury. Choć sam nie jestem filozofem, dzieliłem z nim pasję pisarską i naukową. Fascynacja jego dziełem zaczęła się jednak od jego esejów politycznych. Jak wiadomo, poglądy polityczne odcisnęły trwałe piętno na jego filozofii, co nie było znowu tak rzadkie w niespokojnym dwudziestym wieku.
Kołakowski jako eseista polityczny i rewizjonistyczny filozof zrobił na mnie wrażenie jeszcze w 1956 roku. To wtedy opublikował serię artykułów dla reformatorskiego tygodnika „Po prostu” i inne doniosłe eseje, które złożyły się na obszerną część anglojęzycznego tomu Marxism and Beyond (London 1968). Tenor tych tekstów był zdecydowanie antystalinowski i rewizjonistyczny, ponieważ kwestionował niektóre zasady marksizmu-leninizmu – na przykład w eseju Odpowiedzialność i historia Kołakowski rozważał temat moralnej odpowiedzialności jednostki za udział w szerzeniu historycznego „postępu”. W innym eseju – Kapłan i błazen – kwestionował wszelkiego rodzaju ślepe zaangażowanie ideologiczne. Wczesne pisarstwo Kołakowskiego powinno być zapamiętane zarówno ze względu na wpisaną w nie aktualność, jak i z powodu potężnej politycznej „energii kinetycznej”, którą zawierało.
Po raz pierwszy spotkałem go we wrześniu 1967 roku w Warszawie, kiedy uczestniczyłem w kursie dla polonistów. Kołakowskiemu przedstawił mnie mój przyjaciel Wiktor Woroszylski. „Po prostu musisz poznać Leszka” – powiedział i choć w tamtych latach straciłem już zainteresowanie filozofią marksistowską, ruszyłem za nim. Od pierwszej wizyty towarzyszyło mi nieodparte wrażenie, że jeśli Leszek Kołakowski pozostawał marksistą, to z punktu widzenia kościoła marksistowsko-leninowskiego był z pewnością „protestantem”. Po wtóre, czytając jego dzieła, które ukazywały się już po książce o Spinozie (słyszałem o niej, ale jej nie czytałem), uświadomiłem sobie jego siłę jako otwartego i wyważonego historyka kultury. Ale zarazem czytając przypowieści biblijne i bajki filozoficzne, byłem zafascynowany jego umiejętnością analizowania pewnych mitów kulturowych ze wspaniałą ironią i niebywałym rozmachem. W końcu jednak jego odważne przemówienie, które wygłosił w 1966 roku na Uniwersytecie Warszawskim (dało ono początek tzw. sprawie Kołakowskiego, zachęcając wielu rewizjonistycznych pisarzy do opuszczenia PZPR), wzbudziło mój szczery podziw. A zatem w lecie 1967 roku byłem już przygotowany, by tłumaczyć Kołakowskiego (na węgierski[1]) i pomóc mu zyskać szerszy rozgłos w obszarze języka angielskiego.
Po zredagowaniu wschodnioeuropejskiego numeru amerykańskiego periodyku kulturalnego „Tri-Quarterly” (wiosna 1967, nr 9), który gromadził miedzy innymi utwory Witolda Gombrowicza, Czesława Miłosza, Jana Kotta i Mirona Białoszewskiego, znalazłem się w Evanston u naczelnego „Tri-Quarterly” Charlesa Newmana (jego żona była tancerką baletową i podobnie jak ja emigrantką węgierską z roku 1956; pewnie dlatego byłem mu bliższy niż inni Europejczycy wschodni). Newmana ucieszył sukces numeru wschodnioeuropejskiego „Tri-Quarterly”, który wywołał niemały ferment w Stanach Zjednoczonych i w Europie. Na fali tego zainteresowania otrzymał propozycję od Quadrangle Books z Chicago, by opublikować specjalny zbiór w formie książki. Tom ten: New Writing of East Europe, podobnie jak wspomniany numer „Tri-Quarterly”, zawierał esej Kołakowskiego zatytułowany Jezus Chrystus – prorok i reformator, przetłumaczony na angielski przez polsko-amerykańskiego językoznawcę i filozofa Henryka Hiża[2]. Był on dobry jako przykład tekstu o Jezusie zdeklarowanego eksmarksistowskiego ateisty – lecz jako że w tamtym czasie zapoznałem się już z innymi, świeższymi tekstami Kołakowskiego, kiedy siedziałem w styczniu 1969 roku w gabinecie Charlesa Newmana w Northwestern University w Evanston, a on zapytał mnie o kolejny możliwy projekt do zrealizowania, natychmiast zaproponowałem specjalny numer o Kołakowskim.