Otóż co kilka miesięcy w kościele pojawia się kilku smutnych panów w ciemnych okularach, których miejsce pracy stanowi „tajemnicę państwową” i którzy w budynku ćwiczą przyszły państwowy pogrzeb eksprezydenta. Po każdych takich zajęciach parafia dostaje listę spraw i rzeczy „mogących niekorzystnie rzutować na bezpieczeństwo państwa” – i musi je poprawić. Niedawno, ku swojemu zdumieniu, kolegium kościelne dowiedziało się, że na tej liście znalazła się chrzcielnica stojąca przy wejściu do nawy głównej. Nie wierzący własnym oczom spokojni anglikanie z Teksasu przeczytali, że stojąca w tak prominentnym miejscu chrzcielnica może być „poważnym zagrożeniem bezpieczeństwa państwa”,
Nie wiedzieć czemu przypomniałem sobie właśnie tę anegdotę w czasie przygotowywania moich kazań na okres od Bożego Narodzenia aż po święto Ofiarowania Jezusa w Świątyni. Nie mogę się bowiem oprzeć wrażeniu, że oprócz niewątpliwego elementu humorystycznego wskazuje ona na coś dużo głębszego i poważniejszego niż brak wyobraźni pracowników służb specjalnych. Jak co roku uderza mnie nasza zdolność, by święta Bożego Narodzenia ucywilizować, obłaskawić i udomowić. I tak postny wigilijny posiłek stał się (dla wielu) ucztą kulinarną, która może skończyć się w szpitalu z powodu przejedzenia. Bulwersujący fakt urodzenia Jezusa pośród zwierząt i gdzieś na obrzeżach kraju, przekształcił się w ckliwe źródło sentymentalnych kartek i kolęd. Przesłanie mówiące o tym, że Bóg ofiarowuje darmo z łaski siebie samego niegodnej ludzkości, jest dziś okazją do orgii konsumpcjonizmu i kupowania prezentów tym, którzy – naszym zdaniem – na nie zasłużyli.
Tymczasem, jak zwraca nam uwagę znany biblista i teolog ewangelicko- reformowany Walter Brueggemann, pierwszą reakcją na wieść o urodzeniu Jezusa jest strach. Strach Heroda, że oto narodził się prawdziwy król Izraela (por. Mt 2, 3). Strach władcy, że jego władza opierająca się na wyzysku, przemocy i wojnie zostanie obnażona i zdemaskowana. Strach, że oto wraz z nowym i prawdziwym królem izraelskim ukazana zostanie nowa wizja królestwa i radykalnie inna przyszłość niż ta, jaką miał do zaoferowania Herod. Nic dziwnego, że ten strach popchnie go do próby wykrycia, gdzie się ów nowy król narodził (por. Mt 2, 8). Gdy zaś ta misterna intryga spełznie na niczym, Herod, wzorem wielu innych wcześniejszych i późniejszych tyranów, nie zawaha się sięgnąć po przemoc i każe wymordować dzieci (por. Mt 2, 16–18). Po to, żeby zniszczyć przyszłość i alternatywę, której tak bardzo obawiali się on i jego stronnicy.
Ale w ewangelicznych przekazach o urodzeniu Jezusa nie tylko Herod jest tym, kto się boi. Gdy aniołowie zjawiają się pasterzom, żeby im oznajmić o przyjściu Mesjasza, ci „okazali bojaźń wielką” (por. Łk 2, 9–10) Nic dziwnego – są bowiem grupą żyjącą na marginesie ówczesnego życia społeczno-religijnego Izraela. Jeśli przestrzegają przykazań, to tylko sporadycznie – i to tych, których można przestrzegać na pustyni. Nie są im znane subtelne spory teologiczne pomiędzy różnymi odłamami ich własnej religii, z którą są dość luźno związani. Establishment religijny i polityczny skutecznie im wmawiał, że Bóg objawia się zazwyczaj tylko wybranym, a jeżeli przypadkiem objawi się takim niegodnym ludziom jak oni, to nie oznacza to niczego dobrego.