Poverty Among Immigrant Children in Europe to książka napisana przez niekonwencjonalny duet. Powstała dzięki współpracy naukowców reprezentujących bardzo odległe, wydawałoby się, dyscypliny naukowe: ekonomię i filozofię. Obaj są wybitnymi specjalistami w swoich dziedzinach, wykładowcami prestiżowych uniwersytetów, autorami wielu wpływowych prac. Tym, co połączyło ich wysiłki, jest pytanie o szansę na godne życie, jaką dzieci imigrantów mają w bogatych europejskich społeczeństwach. Dwóch autorów łączy również troska o etyczny wymiar porządku społecznego, w którym kategoria sprawiedliwości nie jest postrzegana jako puste hasło pochodzące z nomenklatury krytykowanych przez ostatnie trzydzieści lat orędowników państwa bezpieczeństwa socjalnego, ale jako realny imperatyw.
Kiedy kilkanaście lat temu po raz pierwszy wyjechałem do Wielkiej Brytanii, pierwszym spostrzeżeniem, które przyszło mi na myśl tuż po wylądowaniu na londyńskim lotnisku było to, że – w przeciwieństwie do najbardziej egzotycznie wyglądających podróżnych swobodnie pokonujących kontrolę paszportową – zarówno ja, jak i moi rodacy musieliśmy ustawić się w długiej kolejce. Strumień ludzi reprezentujących kultury, rasy i religie całego świata układał się przed naszymi oczami w najdziwniejsze wzory jak w kalejdoskopie. To oni byli normalni, zwykli, codzienni, objęci standardowymi procedurami, my zaś pochodziliśmy ze świata obcego, którego przedstawiciele traktowani są z podejrzliwością. Byliśmy imigrantami. To wspomnienie wraca za każdym razem, kiedy myślę o tym, do jakiego stopnia społeczeństwa zachodniej Europy zmieniły się pod wpływem powojennej imigracji, jak bardzo stały się wielokulturowe i jak bardzo ta wielokulturowość stanowi element krajobrazu życia codziennego. Szacuje się, że w Londynie, mieście pod tym względem najbardziej zróżnicowanym, niemal połowa mieszkańców urodziła się poza Anglią. Mówi się tam około trzystoma językami, a na terenie metropolii żyje ponad pięćdziesiąt napływowych wspólnot liczących sobie co najmniej dziesięć tysięcy osób. Londyn to miasto wyjątkowe, była stolica największego imperium w historii świata. Ale ta nowa jakość życia społecznego nie dotyczy tylko postkolonialnych centrów takich jak Paryż, Amsterdam, Lizbona czy Madryt. Nawet krótka wizyta w jakiejkolwiek stolicy zachodnioeuropejskiej przekona nas, że wieloetniczność stała się trwałym elementem również w tych krajach, z których które jeszcze kilka dekad wstecz emigrowało wielu obywateli. Ta zmiana nie powinna jednak nas dziwić. W końcu Europejczycy należeli jeszcze do niedawna do najbardziej mobilnych społeczeństw i – jak twierdzą specjaliści – ponad dwukrotnie więcej ludzi opuściło Stary Kontynent, niż na niego przybyło.
Podobieństwo doświadczeń krajów Unii Europejskiej spowodowało, że jednym z najbardziej palących wyzwań stało się stworzenie wspólnej polityki imigracyjnej, która w obliczu zmieniających się globalnych trendów demograficznych jest z jednej strony potrzebą (dlatego że imigranci są w Europie pożądani), a z drugiej koniecznością (ponieważ Europy zamknąć przed imigrantami się nie uda). Nie da się we współczesnej Europie myśleć i działać w tej kwestii w ramach tradycyjnych struktur państwa narodowego. Strefa Schengen, będąca dla większości Europejczyków obszarem, na którym zrealizowano marzenie o świecie bez granic, kreuje również przestrzeń, w której swobodnie przemieszczają się marzący o lepszym świecie przybysze spoza Europy. To państwa położone na obrzeżach Unii są teraz najbardziej narażone na ciężary związane z napływem imigrantów, co uświadomili sobie już mieszkańcy krajów basenu Morza Śródziemnego. Żadne z nich nie jest w stanie stawić czoła nowym wyzwaniom samodzielnie, stąd kolejne unijne inicjatywy o charakterze solidarnościowym. Warto o nich przypominać i zwracać na nie uwagę również w Polsce, która od kilku lat ma jedną z najdłuższych zewnętrznych granic w Unii Europejskiej i która w sytuacji kryzysu stać się może pierwszym krajem schronienia dla uciekinierów ze Wschodu.