Bardzo cenię twórczość Charlesa Taylora. Jego prace uważam za niezwykle trafny klucz do rozumienia świata, w którym przyszło nam żyć. Nie do przecenienia jest również wartość, jaką dla chrześcijańskiej etyki stanowi monumentalne studium podmiotowości zawarte w Sources of the Self. Nie będę zatem rozwodził się nad tym wszystkim, co w wykładzie Profesora trafne i inspirujące – jego myśl broni się sama. Uwagi moje będą zatem miały charakter małego dopowiedzenia – chwilami polemicznego.
1. Nade wszystko ważne wydaje mi się wprowadzenie rozróżnienia, które w wykładzie profesora Taylora się nie pojawia. Otóż czym innym są ścieżki do wiary, czym innym zaś ścieżki wiary. Innymi słowy – odróżnić należy status człowieka poszukującego (z rozmaitych motywów wewnętrznych i zewnętrznych) Boga Trójjedynego, od statusu chrześcijanina, a więc człowieka, którego relacja do Boga zakorzeniła się w Kościele. Zasługą profesora jest prześledzenie w historii Zachodu nieustannej fluktuacji uwarunkowań cywilizacyjnych, kulturowych, ideowych, w kontekście których pojawiają się wciąż nowe drogi do Boga. Wyjaśnia to głębiej naturę zjawiska, które dla przeciętnego duszpasterza (od młodego wikariusza po biskupa) jest, jak sądzę, oczywiste – dani nam są w Kościele bracia i siostry, którzy do wiary dochodzili bardzo różnymi ścieżkami: od wiary odziedziczonej i nigdy nie kwestionowanej, poprzez wiarę rewitalizowaną w rozmaitych ruchach i wspólnotach, aż do wiary wybuchającej w sercu człowieka „ni z tego, ni z owego” – kiedy to stosunkowo najłatwiej przychodzi nam zaobserwować odciski palców Bożej łaski. Z mojego doświadczenia wynika, że uświadomienie sobie wielości (i zmienności) owego curriculum życia wiary członków naszych wspólnot eklezjalnych stanowi dla samego duszpasterza bardzo pożywny pokarm wiary. Oto na naszych oczach dzieje się historia zbawienia, którą w sposób typiczny opisuje Biblia: przychodzą ze wschodu i zachodu, z północy i z południa, pierwsi stają się ostatnimi, a ostatni pierwszymi. Bóg ma wszędzie swoich ludzi, a Jego Duch wieje tam, gdzie chce, wtedy, kiedy chce i tak, jak chce.
2. Ścieżki na górę Pana są zatem różne, ale prowadzą w jedno miejsce. Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba objawił się najpełniej w Jezusie z Nazaretu – jeśli możliwe jest spotkanie z Wszechmocnym, to jest to spotkanie zawsze przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie. Ową przestrzenią Chrystusową dostępną tu i teraz, w której zakotwicza się życie wiary chrześcijanina, jest naturalnie Kościół. Jak jednak zdefiniować jego granice? Z fragmentu wykładu profesora Taylora można by wnioskować, że sugeruje on sprowadzenie Kościoła do społeczności, w której rozmaitość dróg wiary sprowadza się do wspólnego mianownika poprzez wspólnotę misteryjną – celebracja liturgiczna miałaby zatem stanowić gwarancję jedności eklezjalnej. Myślę jednak, że owa zredukowana definicja Kościoła to jedynie uproszczenie, które nie oddaje w pełni myśli Autora. Kościół to wspólnota wiary i obyczajów (fides et mores). Jeśli owe obyczaje będziemy rozumieli jako sposób przeżywania wiary, to możemy stwierdzić, że Kościół to w istocie wspólnota ludzi, których – mimo skrajnie różnych ścieżek do wiary, cechuje jakieś podobieństwo dróg wiary. Treść owej przeżywanej przez chrześcijanina wiary musi się bowiem jakoś mieścić w obrębie Credo. Styl życia inspirowanego wiarą musi się jakoś mieścić w obrębie Jezusowych mores, a więc ma przybierać kształt czegoś, co nazywamy moralnością ewangeliczną. Jej fundamentem jest Dekalog, zaś najpełniejszym rozwinięciem Kazanie na górze. Określanie tego, co mieści się w obrębie tak rozumianego etosu Ewangelii, co zaś poza niego wykracza, należy do zadań własnych pasterzy Kościoła.