A Secular Age Charlesa Taylora jest bez wątpienia najlepszym studium na temat świeckości – jej form i jej rozwoju – jakie dotąd napisano. To ważne zastrzeżenie, gdyż diagnozom kanadyjskiego myśliciela zwykle naprawdę trudno odmówić trafności. W takim wypadku krytyka musi zatem polegać nie tyle na zakwestionowaniu głównych tez dzieła emerytowanego profesora Uniwersytetu McGill w Montrealu, co na nieco odmiennym rozłożeniu akcentów.
Trzeba zgodzić się z Taylorem, że świeckość na współczesnym Zachodzie określić można na trzy sposoby: jako rozpad dawnej Christianitas, którego jednym ze skutków było powstanie oddzielonego formalnie od Kościoła państwa świeckiego (co w nie we wszystkich krajach zachodnich wszak nastąpiło); jako powszechny w społeczeństwach zachodnich „uwiąd wiary”; wreszcie jako ekspansję w świecie Zachodu pluralizmu różnorakich wierzeń i religii. Zdaniem Taylora te trzy wymiary niekoniecznie są ze sobą powiązane. Nie wydaje mi się, by tak było w istocie. Wbrew pozorom pluralizm religijny istniał już przecie w ramach samej Christianitas. Ale jego ekspansję umożliwiło tak naprawdę właśnie pojawienie się państwa świeckiego, w którym zagwarantowana została wolność wyznania. Przemiany kulturowe, a przede wszystkim rozwój transportu, technologii komunikacyjnych i masowych ruchów społecznych tylko tę ekspansję wzmogły. Towarzyszył jej przy tym konflikt dotyczący obecności w przestrzeni publicznej państwa, które ogłosiło się światopoglądowo neutralnym, religii zinstytucjonalizowanych. Pamiętać też trzeba, że samo istnienie państwowych gwarancji wolności religijnych paradoksalnie służyło zobojętnieniu na religijne treści u wielu ludzi Zachodu – szczególnie u tych, którzy poddawali się mniej czy bardziej subtelnym wersjom tak zwanego światopoglądu naukowego.
Trzy wymiary świeckości wskazane przez Taylora przenikają się zatem wzajemnie. Nieciągłości występujące między nimi nie są chyba aż istotne, jak twierdzi autor Wieku świeckiego. Dla mnie najważniejszym dziś znamieniem zachodniego sekularyzmu jest dialektyczne napięcie między tym, co Taylor nazywa „uwiądem wiary”, a ekspansją pluralizmu różnorakich wierzeń. Ów „uwiąd wiary” nie jest oczywiście tożsamy z konsekwentnym ateizmem. To raczej obojętność na tradycyjny przekaz „starych” religii, która wszak nie wyklucza istnienia autentycznych duchowych potrzeb. One wciąż są bazą dla rozmaitych wierzeń, z których gwałtowną proliferacją mamy obecnie na Zachodzie do czynienia.
Można oczywiście zapytywać, czy wierzenia ta mają (podobnie jak wielkie, „stare” religie) wspólny, ostateczny cel. Pytanie to było, jak wiadomo, inspiracją dla powstania interesujących koncepcji teologicznych w łonie chrześcijaństwa w ubiegłym wieku. Tak zwane podejście inkluzywne (widoczne na przykład w rozważaniach Karla Rahnera o „anonimowych chrześcijanach”), w którym za cel wszelkiej duchowości autentycznej uznaje się Chrystusa-Zbawiciela zostało przyswojone i zaakceptowane przez wielu chrześcijan na Zachodzie. Jednak przedstawiciele innych religii i wiar, choć czasem doceniają etyczną wartość tego typu rozważań (w końcu nietrudno zauważyć, iż służyć one mogą tłumieniu wzajemnej wrogości), widzą w nich często uzurpację opartą na „chrystocentrycznej przemocy”. Niewątpliwie inkluzywizm czasem proponuje aż nazbyt łatwe rozwiązania. Zdarza się, iż pełni dobrych intencji chrześcijanie nie są w stanie zrozumieć, iż na przykład utożsamienie buddyjskiej nirwany z chrześcijańskim zbawieniem w królestwie niebieskim nie musi być pozytywnie przez buddystów przyjmowane. Próbą rozwiązania inkluzywistycznych aporii była chrześcijańska teologia pluralizmu religijnego, w której kładziono nacisk (jak na przykład w pracach belgijskiego jezuity Jacques’a Dupuis) na równoległość dróg zbawienia w chrześcijaństwie i odrębnych od niego tradycjach religijnych. Konceptualizacje te, choć intrygujące, okazywały się zazwyczaj zbyt ciężkostrawne dla strażników doktryny w różnych chrześcijańskich denominacjach. A zainteresowanie nimi wśród przedstawicieli pozachrześcijańskich wyznań też było mniej niż umiarkowane. Dawna zasada św. Cypriana: „extra Ecclesiam nulla salus” wciąż, jak się zdaje, wyznacza kres chrześcijańskiej refleksji teologicznej. Choć zakwestionowano w chrześcijaństwie jej stricte ekskluzywistyczne rozumienie, inne – inkluzywistyczne i pluralistyczne – interpretacje nie okazały się do końca przekonujące w ponowoczesnym kontekście wielości wierzeń i religii. Czy kiedykolwiek możliwa będzie taka redefinicja pojęcia „Kościół”, która tej wielości by sprostała, pozostaje kwestią otwartą.