1. Łatwo czytać listy jako świadectwo spotkania dwojga nadwrażliwych i psychicznie skomplikowanych osobowości, aliści efekt takiej lektury będzie nudnym i małostkowym plotkarstwem – nieco na siłę zresztą, bo pikantnych szczegółów próżno by tu szukać. Poza kilkoma wyjątkami pisma kochanków są krótkie, a spomiędzy spraw praktycznych, głównie wydawniczych, wydobywają się co najwyżej niedomówienia, aluzje, sugestie, przemilczenia. O wiele ciekawsza wydaje się przeto lektura tego dramatu jako wewnętrznego dialogu (dialektyki?) europejskiego rozumu (duszy?): Żyda ze wschodnich prowincji na styku imperiów z córką „porządnych” austriackich faszystów. Już w pierwszych słowach po rozstaniu oczywista staje się różnica oczekiwań: kiedy ona mówi o spotkaniu, on proponuje zbliżenie w postaci kolejnego listu, boi się bezpośredniej bliskości. Od początku domaga się więc miłości na dystans, a nawet więcej – oczekuje od ukochanej, że oboje będą zajmować się nim jako figurą cierpienia. Jakże to podobne do niemożliwych ślubów Kafki… Być może zatem ów wiersz z początku, apoteoza kobiecości jako tajemnej mocy determinującej tożsamość męskiego podmiotu, antycypuje wrażenie, jakie odniosłem po zamknięciu tego tomu pism intymnych, wrażenie, że ta książka (skoro już powstała z tego książka) domaga się ode mnie czegoś więcej niż podglądactwa – że oto mam przed sobą projekt duchowego ładu, jaki mógł ogarnąć zbolałą duszę Europejczyka po katastrofie. Projekt, który zamiast się ziścić, utonął w Sekwanie i spłonął w rzymskim hotelu.
Natręctwo sensów? Ależ oni sami widzą je wszędzie, zewsząd odczytują znaki. Listy poetów układają się w poemat, w hermetyczny traktat, w romans z kluczem. Bo też oboje byli tym właśnie – dwiema stronami tej samej historycznej karty. Kiedy on doświadczał cierpienia i poniżenia, ona musiała radzić sobie z bolesnym poczuciem winy. Dziś, kiedy stać nas jedynie na narracje prywatne, trudno nam zrozumieć ludzi, którzy doświadczenia zbiorowości brali na swoje własne sumienia. Jest rok 1947, historia, nim stanie się polityką historyczną, jest jeszcze żywą pamięcią, polityka zaś, nim zwiędnie w postpolitykę, wyrasta ze świeżej historii. Czyż nie mamy zatem prawa widzieć w ich miłości figury przemiany? Oto zaślubiny, niespełnione wprawdzie, dwojga uczestników europejskich dziejów, wychowanków zachodniego etosu, bohaterów i wyznawców jakiegoś „naszego” mitu. Wolno nam tak pomyśleć, bo dociera do nas ich nieco patetyczny, ale dzięki temu właśnie uniwersalizujący język. Nie boją się wielkich słów, nie unikają symboli, nie uciekają przed sentymentalizmem. Oboje świadomie sytuują się w przestrzeni wartości moralnych, wpisują swoją osobistą przygodę w dyskurs etyczny.
Momentem przełomowym okaże się marginalne z pozoru wydarzenie, które w interpretacji autora Fugi śmierci stanie się narzędziem autodestrukcji. Oto wdowa po Ivanie Gollu oskarża Celana o plagiat, na co wielu przyjaciół reaguje protestami. Poecie to jednak nie wystarcza, pośpiesznie zarzuca adwersarzom antysemityzm, szermuje oskarżeniami o faszyzm. Inge niepokoi się jego stanem, ale ocenia go chłodno: „jak gdyby nie obchodziło cię, że wielu ludzi podejmowało starania, jak gdyby obchodziło cię tylko co innego, brud, złośliwość, głupota”. Jest uczciwa i odważna, a przecież kończy wyznaniem klęski, doświadcza bezsilności kochania zdolnego obdarzyć mocą równie życiodajną, jak destrukcyjną: „moje uczucie dla ciebie zawsze jest zbyt silne i czyni mnie bezbronną”. Ale i jego niszczy własna szczerość, tak „fundamentalna” ponoć, ale to znowu ona o tym wie, bo przecież ona „musi się tłumaczyć”, pisze więc: „Na tym polega twoje nieszczęście, które uważam za silniejsze od nieszczęścia, które cię spotyka. Chcesz być ofiarą (…) Chcesz być tym, którego zniszczą, a ja tego nie mogę uznać, bo ty sam możesz to zmienić. Chcesz, żeby wobec ciebie zawinili…”.