Efekt domina, zapoczątkowany załamaniem się w ostatnich latach sektorów finansowych i bankowych na całym świecie, unaocznił zjawisko, które od dłuższego czasu wpływa na życie większej liczby ludzi niż jakiekolwiek inne zdarzenie od czasu zawieruchy lat czterdziestych. Rządy wielu krajów wprowadzają drastyczne środki oszczędnościowe i cięcia wydatków na usługi publiczne, pogłębia się ubóstwo, szerzy się klęska głodu i pogłębiają niedobory żywności w Afryce subsaharyjskiej, z powodu biedy w całej Europie wybuchają zamieszki i strajki. Wszystko to pozwala sądzić, że globalne stosunki społeczno-gospodarcze trapią wady systemowe, a w samo ich centrum wkradła się etyczna pustka. Społeczności i wspólnoty lokalne również okazały się nieodporne na wpływ globalnych przemian. Zachodnie społeczeństwo zmienia się w takim tempie, że ujawnia się bezprecedensowa dezorganizacja społeczeństwa obywatelskiego i samorządności. Towarzyszy temu pewna forma kompulsywnego konsumeryzmu, która dodatkowo podkreśla problematyczną zmianę kursu w zasadach i strukturach społecznych. Skutkiem światowego kryzysu gospodarczego jest jednak przede wszystkim obnażenie braku kontroli rządów nad przedsiębiorstwami handlowymi i ukazanie wpływu, jaki bezsilność sprawujących władzę wywiera na społeczeństwa całego świata.
Kultura powstała w wyniku gospodarczej liberalizacji, oparta w dużej mierze na ideale indywidualizmu, rodzi napięcia w obrębie społeczności lokalnych, w życiu jednostek i w całym społeczeństwie. Nastąpiła radykalna reorientacja społeczno-gospodarcza, która być może przynosi korzyści nielicznym, ale negatywnie wpływa na miliony. Całe rzesze ludzi krztuszą się w paroksyzmach agresywnej fiksacji ekonomicznej, jakiej ulegają światowi przywódcy kosztem społeczeństw i składających się na nie wspólnot. Laureat Nagrody Nobla Amartya Sen dopatruje się w tym nowym porządku tendencji mizantropijnych, które, jak twierdzi, są bezpośrednim wynikiem fundamentalizmu rynkowego i działają na szkodę społeczeństwa jako całości. Wzrostowi gospodarczemu przyznaje się prymat nad potrzebami społecznymi, odmawiając w ten sposób człowieczeństwu należnego mu pierwszeństwa. Charakterystyczny dla globalizacji doby kryzysu wariant gospodarki nakazowej, podporządkowany dążeniu do finansowej ekspansji, często po prostu lekceważy wymogi rozwoju społecznego[1]. Coraz wyraźniej ujawniają się przeszkody piętrzące się na drodze do bardziej sprawiedliwego i godziwego społeczeństwa. Mówiąc o ścisłym związku rozwoju społecznego z globalną sprawiedliwością, a także o systemach, które wstrzymują postęp, Simone Weil zauważyła niegdyś proroczo: „Związki międzyludzkie są do pomyślenia, tylko jeśli są oparte na zasadzie równości (…) Z moralnego punktu widzenia sądzę, że pewna forma społecznej organizacji jest dobra o tyle, o ile dąży do zmniejszenia nierówności (równając w górę, a nie w dół). Jest zła o tyle, o ile nierówności zaostrza. Gdy wznosi bariery nie do pokonania, zaczyna być destrukcyjna”[2]. Krach międzynarodowego systemu bankowego w 2008 roku wymusił na tym sektorze krok wstecz, a rządom w niemal wszystkich krajach narzucił podjęcie „drastycznych środków oszczędnościowych” – które jeszcze bardziej nadszarpnęły środki publiczne, żeby wesprzeć główne centra wymiany rynkowej. Przesunięcie zasobów miało na celu przede wszystkim rentowność międzynarodowego systemu bankowego. W rezultacie skurczyły się inwestycje w mechanizmy wsparcia społecznego i podstawy rozwoju lokalnego.