W marcu 2008 roku, podczas panelu poświęconego problemowi kurdyjskiemu , który odbył się w Krakowie, jeden z obecnych na sali tureckich słuchaczy zarzucał kurdyjskim aktywistom kłamstwo, twierdząc, że ich opowieści o trudnej sytuacji Kurdów w Turcji nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, gdyż kraj ten jest przecież „wielokulturową mozaiką”. Ów zapalczywy mówca nie zwrócił zapewne uwagi na to, że „mozaika” nie implikuje koniecznie „braku dyskryminacji”, zwłaszcza jeśli wielokulturowość nie ma zabezpieczenia w tureckich zapisach prawnych i konstytucyjnych. Jego wypowiedź jednak odzwierciedlała obecną od kilku lat w Turcji modę na dostrzeganie wieloetnicznego i wielowyznaniowego charakteru tego kraju, poszukiwanie własnych, nieraz odmiennych od tureckich korzeni etnicznych. I nawet jeśli wspomnianą modę uznamy za kulturowy import z Zachodu (pokłosie wielokulturowej polityki Europy Zachodniej, która stała się też popularna w Polsce), to jednak jest to proces bardzo wartościowy, mogący przynieść temu krajowi zamieszkałemu przez wiele różnych mniejszości etnicznych i religijnych tak długo oczekiwane zmiany. Ostateczny kształt tureckiej wielokulturowości zależeć będzie od wielu czynników. Na przykład od wzrostu tendencji separatystycznych, które choćby w przypadku Kurdów mogą znaleźć w przyszłości mocne polityczne uzasadnienie. Wszystko w dużej mierze zależy od sposobu rozwiązania wielu trudnych kwestii. Czy wielokulturowość będzie wciąż traktowana przez władze jako rodzaj etnograficznego muzeum, w którym można pokazywać barwne stroje i instrumenty, ale znacznie trudniej jest na nich zagrać, demonstrując własną wolę politycznej odrębności? Czy też, biorąc pod uwagę ciężar niełatwych historycznych doświadczeń, będzie możliwa fundamentalna reinterpretacja bytu Republiki Turcji w imię uznania błędów przeszłości i budowy nowej jakości – państwa reprezentującego interesy wielu, również „nietureckich” obywateli? Proces ten zależy jednak nie tylko od struktur oficjalnej władzy, ale w dużej mierze także od samych zainteresowanych – przedstawicieli mniejszości, ich woli obywatelskiej aktywności i współdziałania. Może być zatem doskonałą lekcją demokracji. Co ważniejsze, nie jest to już demokracja przyniesiona w opakowaniu małoznaczących zachodnich haseł i wdrażana na drodze autorytarnego przymusu, jak działo się to w 1923 roku, ale zjawisko spontaniczne i oddolne wynikające z coraz większego zaangażowania ludzi i wiary że „coś można zmienić”. Nurcan Kaya, autorka raportu o sytuacji mniejszości z 2009 dla Minority Right Group podkreśla, że jeszcze nigdy w przeszłości przedstawiciele mniejszości nie byli w Turcji tak zdeterminowani, by walczyć o swoje prawa .
Nostalgia za przeszłością
Obserwowana od kilku lat liberalizacja postawy władz tureckich (wywodzących się z proislamskiej partii AKP ) w stosunku do mniejszości znalazła swoje odzwierciedlenie w akcentowaniu wartości wieloetnicznego imperium osmańskiego, które w czasach republiki było najczęściej krytykowane i obarczane winami za rozpad państwa po I wojnie światowej. Znalazło to swoje odbicie w wielu wypowiedziach, publikacjach i literaturze. Wizję taką można odnaleźć także w koncepcjach Fethullaha Gülena, uważanego przez jednych za muzułmańskiego myśliciela-wizjonera, przez innych za niebezpiecznego demagoga wpływającego na kształt tureckiej polityki. Wielokulturowość została w ten sposób niejako „na nowo odkryta” lub używając innego pojęcia: „wynaleziona”, a tym samym podniesiona do rangi „bytu o starych korzeniach”, a nie jedynie zachodniej mody. Przypomina to więc nieco Gellnerowski proces „wynajdowania narodów”. W tym przypadku jednak nie można mówić o wynalezieniu ex nihilo, gdyż nie ulega wątpliwości, że podzielone na millety społeczeństwo imperium osmańskiego było wieloetniczne. Podział ten wiązał się jednak w pierwszej kolejności z przynależnością wyznaniową, etniczność odgrywała tu zdecydowanie mniejszą rolę. Członkiem millet-i hakime (milletu panującego) mógł być zarówno Turek, jak i Kurd, Czerkies czy Ormianin – pod warunkiem wyznawania islamu. Choć pewne języki miały niewątpliwie wyższy prestiż – jak np. arabski – język Koranu, czy perski – język poezji i literatury, to inne nie były wcale tępione, represje zaczęły się dopiero po powstaniu nacjonalistycznie zaprogramowanej republiki. Dlatego na przykład w XIX-wiecznym imperium osmańskim świat wydawniczy zaczął się rozwijać w kilku językach: urzędowym osmańskim , ale i kurdyjskim, czy ormiańskim (powstawały nawet takie „hybrydy” jak przetłumaczona na język kurdyjski, a zapisana i wydana w alfabecie ormiańskim Biblia, adresowana do mówiących językiem kurdyjskim Ormian). Rozbudzona świadomość narodowa mobilizowała nie tylko Turków, ale i inne grupy etniczne do tworzenia kulturalnych stowarzyszeń i walki o swoje prawa w imię bycia nie „poddanym sułtana”, ale „pełnoprawnym obywatelem”. W pierwszym okresie reform przełomu XIX i XX wieku chwilową popularność zyskała nawet idea imperium osmańskiego jako „Ameryki Wschodu” – kraju, którego tożsamość nie byłaby zależna od religii ani przynależności etnicznej, ale opierałaby się na woli politycznej. Pomysły te okazały się jednak zbyt idealistyczne i nie znalazły szansy na kontynuację w dobie tryumfu skrajnych nacjonalizmów, a także poczucia zagrożenia ze strony silniejszych – państw Europy Zachodniej i Rosji. Dla twórcy republiki, Mustafy Kemala Atatürka, nacjonalizm turecki okazał się najlepszym pragmatycznym narzędziem do zjednoczenia ludzi w imię walki o zachowanie postimperialnego bytu. Dlatego też wkrótce zwrócił się przeciwko różnym, najpierw chrześcijańskim, a potem także muzułmańskim mniejszościom, które (same dążąc do politycznej niezależności) mogły zagrażać „jedności i niepodzielności kraju”. Pojęcie niepodzielności stało się mantrą powtarzaną przy każdej okazji, a jej naruszenie ulubionym oskarżeniem wobec mniejszości. Taka wizja „szczęśliwej tureckiej ojczyzny” pociągnęła za sobą tragedię Ormian (rzeź z 1915 roku, określana przez stronę ormiańską mianem ludobójstwa, mimo że dokonana jeszcze w czasach imperium, była owocem nacjonalistycznej polityki Młodych Turków; Ormianie, którzy ocaleli, poddawani byli w czasach republiki licznym represjom) i Kurdów (wieloletnia i brutalna akcja wynaradawiania), ale i wielu innych mniejszych grup jak Asyryjczycy, alewici czy jezydzi (mniejszości religijne), którzy, by stać się obywatelami pierwszej kategorii, musieli wyrzec się swojej etnicznej, a nawet religijnej odmienności. Bo choć republika była państwem świeckim, to nieraz po staremu sprzyjała większości muzułmanów sunnitów (to ich interesy reprezentuje po dziś dzień Urząd ds. religii) lub też całkowicie negując rolę religii w życiu publicznym, uderzała w mniejsze grupy wyznaniowe. Czarną datą we współczesnej historii wielu mniejszości był niewątpliwie rok 1980, kiedy to dokonano jednego z wojskowych zamachów stanu. Po zamachu zwiększyła się liczba represji wobec mniejszości, a uchwalona w 1982 roku konstytucja dodatkowo ograniczyła wolności i prawa obywateli. Sytuacja uległa zdecydowanej poprawie dopiero w latach ostatnich, kiedy władze Turcji dokonały reform niezbędnych, by rozpocząć negocjacje akcesyjne z Unią Europejską. Mimo to trudno dziś uznać sytuację mniejszości w Turcji za zadowalającą, a dane ostatniego raportu Minority Right Group z 2009 roku wskazują na liczne zaniedbania, zwłaszcza jeśli chodzi o możliwość edukacji w ojczystym języku lub edukacji wyznaniowej. Co gorsza organizacje broniące praw człowieka rokrocznie notują pokaźną liczbę poważnych naruszeń, których ofiarami często padają przedstawiciele mniejszości (takich jak przypadki tortur i zabójstw, przetrzymywania bez prawa do komunikowania się z otoczeniem, tzw. incomunicado), niemała jest też liczba skarg składanych do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.