Karol Wojtyła został w wielkiej mierze ukształtowany przez polskość. Był dumny ze swej ojczyzny. Był wielkim nauczycielem polskiego patriotyzmu i reprezentował to, co najlepsze w naszym Kościele. Odegrał wielką rolę w rozbudzeniu w szerokich rzeszach naszego społeczeństwa pragnienia wolności i godnego życia. Nie ma żadnej przesady w ocenie stwierdzającej, iż był jednym z architektów naszej niepodległości. Dla wielu milionów Polaków był wielkim autorytetem. Dwa pokolenia weszły w dojrzale życie w trakcie trwania jego długiego pontyfikatu. Słuchaliśmy jego wielkich homilii i przemówień.
Na przełomie kwietnia i maja, podobnie jak było w dniach żałoby po śmierci Jana Pawła II, znowu spotkamy się na wielkich zgromadzeniach. Tym razem będziemy przeżywać nie tylko chwile podniosłe, ale także radosne. Chciałoby się powiedzieć, że znowu będziemy wielką wspólnotą. A jednak zdrowy rozsądek i realistyczna ocena stanu społeczeństwa skłaniają do pesymizmu. Jeżeli będziemy wspólnotą, to na bardzo krótko. Szybko powróci ostry polityczny spór i gorszące awantury o katastrofę smoleńską. Jest przecież rok wyborczy…, a linie politycznych podziałów głębsze niż kiedykolwiek w Polsce od 1989 roku.
Ile to już razy pisano, że kochamy papieża, ale go nie słuchamy. Nie słuchamy nauczania Jana Pawła II o potrzebie solidarności i wzajemnego szacunku, o potrzebie miłości i przebaczenia. Nie pamiętamy o słowach wypowiedzianych przez niego na mszy w Sopocie w czerwcu 1999 roku: „…dzisiaj trzeba powiedzieć , nie ma solidarności bez miłości, więcej, nie ma szczęścia, nie ma przyszłości człowieka i narodu bez miłości, która przebacza, chociaż nie zapomina…” Nie odrobiliśmy rzetelnie papieskiej lekcji rozumnego, a zarazem żarliwego patriotyzmu, bo gdybyśmy to uczynili, klimat naszego życia publicznego musiałby być inny.
Ogłoszenie przez MAK raportu o przyczynach lotniczej katastrofy pod Smoleńskiem spowodowało głosy oburzenia po polskiej stronie i awanturę sejmową, bo trudno nazwać inaczej pełne agresji i zacietrzewienia wypowiedzi posłów PiS w trakcie transmitowanego przez media posiedzenia połączonych komisji sejmowych i szereg wystąpień poselskich w trakcie sejmowej debaty nad informacją rządu dotyczącą prac nad wyjaśnieniem smoleńskiej tragedii. Zewsząd słychać zapewnienia, że chodzi przede wszystkim o poznanie prawdy. Oczywiste jest jednak, że wielu z tych, którzy doniosłym głosem domagają się prawdy zadowoli się tylko tą prawdą, która potwierdzi ich intuicje i przypuszczenia, a niekiedy obsesje i nie zaakceptuje prawdy niezgodnej z ich interesem politycznym. Liderzy dużej politycznej partii już zadecydowali, że winni są Rosjanie i polski rząd, a w żadnym wypadku polscy piloci i ich wojskowy przełożony.
Nie mam żadnych złudzeń, co do tego, że końcowy raport komisji ministra Millera i ustalenia śledztwa polskiej prokuratury wojskowej zostaną powszechnie zaakceptowane. Jest to niemożliwe od czasu, gdy tragedia smoleńska stała się głównym tematem politycznej konfrontacji w Polsce. Nie oznacza to wcale, że te ustalenia nabierają mniejszej wagi. Nadal jestem przekonany o tym, że pozwolą one na wyrobienie sobie sądu o sprawie przez wyraźną większość Polaków. Już teraz wiemy o przyczynach katastrofy smoleńskiej bardzo wiele. To co już wiemy, wskazuje niestety na słabość ważnych struktur naszego państwa. Na przyzwolenie w ich działaniu na bylejakość i beztroskę. Wydaje się, że jest to problem realny i poważny. Ze względu na rację stanu znacznie poważniejszy od teorii o wszechpotężnym układzie, spiskach dawnych agentur, czy od zarzutów pod adresem rządu o „prowadzenie na kolanach polityki zagranicznej”.