<W dniu 23 stycznia 2011 użytkownik Jacek Filek napisał:>
Pisanie i publikowanie, Pawle, to nie czynności mimowolne. Poprzez nie autor – bardziej lub mniej świadomie – pragnie coś urzeczywistnić, coś osiągnąć. Co, wedle Ciebie, chciałby urzeczywistnić swą ostatnią książką Jan Tomasz Gross?
J.
<W dniu 24 stycznia 2011, użytkownik Paweł Filek napisał:>
Jacku,
Ucieszyło mnie Twoje pytanie, bo, prawdę mówiąc, mnie ono również nurtuje. Do głowy przychodzą mi trzy odpowiedzi, przy czym zakładam czyste intencje autora, czyli a priori odrzucam odpowiedzi w rodzaju: „Chce być kontrowersyjny”, „Chce być sławny”, „Chce zwiększyć sprzedaż”, „Chodzi mu o szkalowanie Narodu Polskiego” (koniecznie wielkimi literami). Moja pierwsza myśl jest taka, że chodzi o „przeoranie” polskiej pamięci. (Nie mogłem się powstrzymać. Od początku mojego myślenia nad tą książką bawi mnie myśl, że historyk to też hiena cmentarna, która żyje z rozkopywania grobów…) Pozwól, że w tym miejscu podzielę się z Tobą pewnym doświadczeniem osobistym. Jak wiesz, żyję pomiędzy dwoma światami. Około dziesięć lat temu zacząłem – najpierw sporadycznie, potem coraz częściej, czego kulminacją był mój blisko półtoraroczny pobyt w Jerozolimie – przebywać między Żydami. Nie mam tu na myśli ludzi podobnych do mnie – garstki wciąż żyjących w Polsce, przeważnie całkiem zasymilowanych potomków żydowskich komunistów – ich znałem już wcześniej. Mówię o osobach o silnej tożsamości żydowskiej, potomkach ocalałych z Zagłady, którzy wyemigrowali do Palestyny, Anglii, Stanów Zjednoczonych, Kanady i tak dalej. Otóż zaszokowało mnie (którego świadomość historyczną ukształtowała polska szkoła i uniwersytet) to, jak złego zdania są ci ludzie o Polakach i ich roli w Holokauście. Ujmując rzecz krótko, spędziłem godziny, argumentując – bo tego mnie przecież uczono! – że Polacy bezradnie patrzyli się na rzeź dokonaną przez Niemców na ich sąsiadach. Niektórzy bohatersko próbowali ich ratować, inni – nieliczny margines – współpracowali z mordercami. Moi rozmówcy zaś nieodmiennie twierdzili, że Zagłada dokonała się przy poklasku, jeśli nie wręcz współpracy polskiego społeczeństwa.
Tak więc z perspektywy „żydowskiej pamięci” książka Grossa nie wnosi praktycznie nic nowego, prezentuje po prostu obowiązującą w tym świecie narrację. Gwoli sprawiedliwości: pamięta się tam również Polaków, którzy z narażeniem życia ratowali Żydów, tyle tylko, że wspomnienia te są, by tak rzec, wysepkami na oceanie podobnych do tych opisanych przez Grossa. Książka ewentualnie mogłaby być argumentem dla syjonistów (musimy mieć silne zmilitaryzowane państwo, bo wszyscy nas nienawidzą i chcą zabić) lub dla ortodoksów (jesteśmy Narodem Wybranym, bo wszyscy nas nienawidzą i chcą zabić). Jedni i drudzy zresztą wcale jej nie potrzebują. Jej wydanie na polskim rynku miało na celu odmienienie obowiązującej w Polsce narracji, ukazanie Polakom, jak wyglądają z perspektywy innych. Miało „rozkopać” polską świadomość historyczną. Pokazać punkt widzenia, wedle którego Polacy nie byli wcale tacy heroiczni i niewinni, jak lubią o sobie myśleć. Uświadomić, że można być ofiarą i katem równocześnie. A po co to robić? Po co w ogóle mieszać ludziom w pamięci? Nie wiem, może w imię Prawdy? Może po to, by pokazać, że jest ona wielowymiarowa i polifoniczna, i że często jest też brzydka i bolesna?