fbpx
Marek Hołyński czerwiec 2011

Nauka i biznes w Polsce – dwa różne światy

Uniwersytety powinny sprzyjać kreatywności i innowacjom, jednak w Polsce zdecydowanie tego nie robią. Mimo wielu wspólnych działań nauki i biznesu, daleko nam do osiągnięć prestiżowego MIT czy Uniwersytetu Stanforda w Stanach Zjednoczonych. Co trzeba zmienić na polskich uczelniach, by współpraca stała się faktem?

Artykuł z numeru

Kreatywna Polska?

Od niepamiętnych czasów mówi się o potrzebie współpracy nauki i biznesu. W każdej rządowej strategii i programie rozwoju znajdują się odpowiednie, na ogół całkiem rozsądne zapisy. A rezultat jest wciąż ten sam, czyli niemal żaden.

Zdumiewające, bo przecież wydawałoby się, że obie strony powinny o tę współpracę usilnie zabiegać. Uniwersytety i instytuty badawcze zyskałyby znakomitą okazję do finansowania swoich prac, a zaangażowanie studentów i doktorantów w istotne projekty byłoby gwarancją późniejszego zatrudnienia dla absolwentów. Z kolei firmom, uwikłanym w rynkową codzienność, zagospodarowanie potencjału akademickiego dawałoby szansę na przekazanie rozwojowych tematów w dobre ręce, wypracowanie przy pomocy naukowców innowacyjnych rozwiązań i uzyskanie przewagi nad konkurencją.

A jednak finansowanie nauki przez biznes jest w Polsce minimalne. Sytuacja niewiele się różni także w Europie, mimo że w niektórych krajach fundusze przeznaczane przez przemysł na naukę przewyższają dotacje budżetowe. Brakuje tutaj amerykańskiego pragmatyzmu, który zmusza do koncentrowania się na tym, co użyteczne. Postulat praktyczności nie oznacza, że dana innowacja musi koniecznie zostać wykorzystana za rok lub dwa. Jedynym warunkiem jej powstania jest założenie, że ktoś w przyszłości będzie tej innowacji potrzebował, a zatem ją zakupi i w ten sposób zwrócą się przynajmniej koszty jej produkcji.

Postawy naukowców z innych krajów Europy są na ogół podobne do naszych. W Dolinie Krzemowej miałem okazję się im przyjrzeć, bo z racji pochodzenia z europejskiego kraju często byłem proszony, by podjąć grupy z Europy odwiedzające Dolinę. Wycieczki przebiegały według podobnego schematu. Zwiedzający zapoznawali się z projektami, postępem prac i sprzętem komputerowym. Następnie patrzyli przymilnie w oczy, prosili o prywatne adresy e-mailowe, wracali do Europy i prowadzili korespondencję, której celem miały być oferta pracy, praktyki bądź chociaż następna wizyta w Dolinie Krzemowej. Przypominało mi to zachowanie polskich naukowców, którzy w czasie rzadkich naukowych wyjazdów na Zachód podejmowali wszelkie wysiłki, by zostać zatrudnionym w jednej z francuskich bądź angielskich instytucji badawczych.

Europejscy naukowcy narzekają często, że mają za niskie pensje, niewystarczająco zaawansowane technologie do dyspozycji oraz źle wyposażone laboratoria badawcze. Wciąż ignorują naukę płynącą ze Stanów Zjednoczonych, mianowicie że konieczna jest symbioza nauki i przemysłu. Niestety niemal powszechne jest przekonanie, że podjęcie się pracy przy praktycznych projektach jest niezgodne z etosem naukowca, mimo że paradoksalnie docenia się na uczelni rangę tego typu badań dla rozwoju intelektualnego.

Pracowałem zarówno na uczelni, jak w przemyśle, i mogę powiedzieć coś na ten temat. Uniwersytecki etos poświęcenia się jedynie badaniom i pracy naukowej jest po prostu fikcją. Nawet w Stanach naukowcy zabiegają o fundusze na finansowanie swoich projektów, co wymaga nieustannego pisania wniosków o dotacje, później ich rozliczania, a następnie przygotowania raportów. Często bywa tak, że proponuje się projekt badań całkiem bezużyteczny, ale o atrakcyjnie brzmiącym tytule. Symuluje się prace badawcze, następnie wygłasza się referat na konferencji i w konsekwencji publikuje artykuł w prasie fachowej. Przeczyta go może dziesięć osób, dwie z nich pochwalą, a potem leży latami na półce i zbiera kurz.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się