Prawie ćwierć wieku temu, w numerze listopadowo-grudniowym z roku 1987, ogłosił „Znak” (redagowany wówczas przez Stefana Wilkanowicza) wyniki ankiety „Czym jest polskość”. Działo się to w czasie narodowej opresji: władza wciąż spoczywała na bagnetach stanu wojennego, a doświadczenie „Solidarności” wzmagało pamięć o narodowych imponderabiliach. Nic więc dziwnego, że głosy ankiety zostały dotkliwie pocięte przez cenzurę. A przecież pękały już wtedy lody: w ankiecie uczestniczył m.in. Edward Raczyński, w dodatku redakcja informowała, że jest to były prezydent RP na uchodźstwie; cenzura – rzecz niesłychana – w tym przypadku nie interweniowała.
Czas sprzyjał wtedy refleksji zasadniczej. Na przykład – o granicach kompromisu. O stosunku do władzy – mimo wszystko polskiej, choć nie pochodzącej z wyborów. O poszerzaniu przestrzeni wolności. O podległości – niechby nawet kruszejącej w dobie<em> pierestrojki</em> – wobec Wielkiego Brata. O ocalaniu kolejnych wątków narodowej tradycji. O wszystkim tym nie wolno było na ogół pisać otwarcie, ale wiele można było powiedzieć w sposób pośredni, zawoalowany, aluzyjny, za pomocą języka ezopowego, doprowadzonego w PRL do maestrii. Bo były to przecież nasze „przeklęte problemy” i pamiętam, jak wyłaziły z nas one podczas „długich narodowych nocy”, spędzanych wśród rówieśników na emigracji. Przy wódce i przy puszczanych na okrągło piosenkach Jacka Kaczmarskiego rozmawiano – czy można to sobie wyobrazić? – o Polsce.
W dwa lata później istniała już Trzecia Rzeczpospolita. Państwo, odzyskiwane krok po kroku, zdawało się być emanacją polskości. Od początku też żyło ono wielkimi ideami. Najpierw był taką ideą wolny rynek (restytuowany przez Leszka Balcerowicza), równolegle z nim – demokracja (zamanifestowana pierwszymi wolnymi wyborami) oraz niepodległość (ukoronowana wyjściem z Polski armii rosyjskiej). Potem takimi ideami było uregulowanie stosunków z sąsiadami (zamknięte traktatem polsko-litewskim z roku 1994) oraz uchwalenie Konstytucji (w 1997 r.), a ostatnimi stał się akces do NATO (1999) i Unii Europejskiej (2004). Ciekawa rzecz! Gdy wszystkie te narodowe cele zostały zrealizowane, pojawił się pomysł Czwartej Rzeczpospolitej. Od początku byłem wrogiem tego pomysłu, ale nie mogę mu odmówić koherencji, więc też – sui generis – jakiejś swoistej (piekielnej?) wielkości.
Dziś wszystko stało się trudniejsze. Trudniejsze niż w początkach III RP i nawet trudniejsze niż w PRL. Idee przeminęły: wszystko, co zamierzyła Trzecia RP, zostało wypełnione. Z kolei pomysł Czwartej RP zakończył się kompromitacją; pozostały po nim instytucje i programy – w rodzaju Instytutu Pamięci Narodowej i polityki historycznej. Czy dziś jest jednak jasne, co znaczy polskość? I co powinna znaczyć?
Gdy patrzę na mój kraj, rozdarty na dwa plemiona sczepione z sobą w śmiertelnych zapasach, myślę, że w momencie dopłynięcia do brzegu coś jednak w nas się wypaliło. Byłoby to tylko zmęczenie latami transformacji? Lub dziedzictwo politycznej niewoli, trwającej przez stulecia? A może trzeba powiedzieć prościej i ostrzej: okazaliśmy się niegodni wolności! Ale kto: my? Wszyscy „my”? Cały naród? Przypomina się rysunek Andrzeja Mleczki: krasnoludek czyta słowa „Tu jest Polska” i rzuca się do panicznej ucieczki.