fbpx
Jan Hartman grudzień 2011

Stąd do wieczności

Michalski to przybrany syn Kołakowskiego, Gadamera, duchowy wnuk Heideggera. W jego filozofii czas stanowi transcendentalną strukturę świadomości i wszelkiej rzeczywistości.

Artykuł z numeru

Homoseksualista idzie do nieba

Homoseksualista idzie do nieba

Ukazały się miscellanea Krzysztofa Michalskiego – zbiór mniejszych prac i tłumaczeń jednego z najwybitniejszych i najpopularniejszych żyjących filozofów polskich, założyciela i szefa Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu, profesora na uniwersytetach w Bostonie i w Warszawie. Są tu teksty o Heideggerze, Kancie, Husserlu, przekłady Gadamera, Patočki, Heideggera oraz mało znanego u nas Georga Pichta. Interesująco, choć odrobinę chaotycznie skomponowany zbiór otwiera wywiad redaktorów czasopisma „Kronos”, w którym myśliciel opowiada o wczesnym, warszawskim etapie swojej kariery.

Michalski jest osobowością stworzoną do podziwiania. Nieznaczne oddalenie od kraju przez lata umacniało jego legendę, na którą zasłużył dzięki utworzeniu Instytutu Nauk o Człowieku. Niemożliwa jednak ona była bez osobistej charyzmy, w której niebagatelną rolę odgrywały uroda, styl bycia, a nawet tembr głosu. Kult Michalskiego znam z autopsji, może nawet lepiej od niego samego. W końcu któż z nas wie, co o nim myślą i mówią inni?

Dwadzieścia lat temu jeździłem jako doktorant do Warszawy na jego seminaria, ucząc się tyleż o Nietzschem, co o uwodzeniu słowem i gestem. Na tych zajęciach nawet ja byłem dziewczyną! Słodka kokieteria („pracuję w Wiedniu, w pewnym instytucie”), dżinsy i podwinięte rękawy koszuli, co i rusz rzucane drobne złośliwości, przetykane czymś miłym i serdecznym. Przenikliwy, nieco kpiący wzrok zza okularów. Tylko się uczyć. Zawdzięczam mu niemało, zwłaszcza w sztuce panowania nad publicznością, choć wiem zarazem, że nigdy mu nie dorównam. Muszę siedzieć w Krakowie, o wielkim świecie zapomnieć.

Wykłada i pisze Michalski dygresyjnie, dookolnie, czyli z dużą dozą improwizacji. Ma styl niepodrabialny, tak jak niepodrabialne są jego gesty i powiedzonka. Nigdy nie mówi „eee”, gdy się zastanawia, tylko „iś”, brzmiące jak niemieckie „ich”, a kto wie, czy nieznaczące tego samego. W każdym zdaniu „ich”… Niby zawsze o sobie, ale tak naprawdę nigdy, bo retoryka i filozofia Krzysztofa Michalskiego zasadzają się na rozstawianiu wciąż na nowo teatrzyku myśli z kukiełkami wielkich filozofów: Nietzschego, Heideggera, Husserla. Wypowiada się wyłącznie o nich i ich „tekstach” (słowo pachnące wtajemniczeniem).

Nieustannie i wciąż zaczyna mówić. Retoryka permanentnego początku – koncert uwertur. Wstęp do pism wspomnianych trzech myślicieli. Zna je na wyrywki, jest prawdziwym, bezspornym erudytą, lecz czasem opowiada i pisze o nich dziwnie, błądząc myślą daleko, nawet bardzo daleko od uznanych podręcznikowych interpretacji. Dużo tu obrazów i metafor, marginaliów, które nagle znajdują się w samym centrum zajmującej, lecz rwanej i meandrującej rekonstrukcji.

Wspólnota mądrości

Jest w wykładach i pismach Michalskiego, także tych zebranych w książce Zrozumieć przemijanie, jakieś osobliwe mitotwórstwo, posuwające się do granic blagi, lecz ich nieprzekraczające. Mitologia Michalskiego zdaje się filozofią najgłębiej zakorzenioną w jego osobowości i pokoleniu, które z pewnością jest ostatnim pozostającym w naturalnej łączności z duchem europejskim, czy może tylko niemieckim XIX w. Tak, jest Michalski filozofem i personą staroświecką – mimo całej swej niepoprawnej nowoczesności w stylu lat 60. (ale to też już odległe czasy!).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się