Jaki Kościół?
Nasza pamięć narodowa jest usiana mitami – opinia Jerzego Giedroycia, że nie ma narodu, którego historia byłaby tak skłamana, jak Polaków, może nigdy nie była tak aktualna. Gdy bowiem dziś oglądamy nasze dzieje przez pryzmat dychotomicznych opozycji kolaboracja – zdrada, agentura –niezłomność, wierność – walka, – nie przychodzi nam na myśl, że w Polsce powojennej pierwszą instytucją, która dała sygnał nie tyle nawet do dialogu, co wręcz porozumienia z narzuconą władzą, był… Kościół rzymskokatolicki. To przecież Kościół rozpoczął dialog z rządzącą lewicą – w dodatku z lewicą w jej wersji skrajnej: totalitarnej i stalinowskiej. Już dwa miesiące po zajęciu Krakowa przez Armię Czerwoną metropolita Adam Stefan Sapieha założył – w rezultacie uzgodnień z władzami! – „Tygodnik Powszechny”. Według Stanisława Stommy fakt ten miał znaczenie „wyjątkowe i przełomowe”, bowiem „Polacy zrozumieli, że nie należy stosować ślepego bojkotu”, że trzeba „jeśli tylko się da, wpływać na nową rzeczywistość”.
Kościół w powojennej Polsce realizował więc swą odwieczną misję – czy mógł postępować inaczej? Jak dalece dla dialogu nie istniała wówczas alternatywa, o tym świadczą późniejsze działania prymasa Stefana Wyszyńskiego. Wbrew tylu jego hagiografom (ostatnio z Ewą K. Czaczkowską na czele) zajmował on wobec Polski Ludowej postawę powściągliwą i raczej ugodową niż wojowniczą – na pewno nie był „polskim Mindszentym”… Najpierw, w roku 1950, zawarł z władzami „Porozumienie”, potem, siedem lat później, w 1957, wziął udział w gomułkowskich wyborach, a wreszcie wobec zmian w konstytucji w roku 1976 zachował się nader pojednawczo… Byłażby to pozbawiona znaczenia taktyka? Lecz w takim razie jak wytłumaczyć różne prywatne opinie oraz wystąpienia publiczne Wyszyńskiego? Ot, choćby zdanie, że „ludzie tego typu co pan Bierut, szczerze są zatroskani o los Polski”? Albo twierdzenie z najciemniejszej stalinowskiej nocy roku 1952, że nie wszystko, co robią komuniści, musi być złe? Lub kazanie z sierpnia 1980, apelujące o zaprzestanie strajków?
Nie piszę tego, by dezawuować linię przyjętą w PRL przez polskich biskupów. Ta linia, mądra w swym realizmie, okazała się skuteczna. Piszę jednak o istocie dialogowania, gdzie punkt widzenia przeciwnika przyjmuje się do wiadomości. Sapieha i Wyszyński, później też Karol Wojtyła, dobrze wiedzieli, co system sowiecki zrobił z religią – każdą religią, nie tylko katolicką. A jednak dialogowali, bo chcieli głosić Ewangelię. Lecz w tej postawie polskiego Kościoła było coś jeszcze. Gdyby bowiem przyjrzeć się homilii prymasa Wyszyńskiego z sierpnia 1980, okaże się, że bliżej mu było do patriotyzmu PRL-owskiego, uosabianego przez Edwarda Gierka, niż do patriotyzmu solidarnościowego, ucieleśnionego przez Lecha Wałęsę… Czy lewica i Kościół mogą więc „mówić jednym głosem”? Akurat w historycznym Sierpniu mówiły.