fbpx
Jadwiga Stańczakowa luty 2012

Dziennik we dwoje

– Miron – mówię bardzo ostrożnie, żeby go nie zrazić – trzeba by jakąś marynarkę. Ta kurtka, to jedyne, co masz na górę.
– Nie jestem przeciwny marynarce. Latem można by nosić. Tylko mnie tą marynarką nie zanudźcie.

Artykuł z numeru

Tajny dziennik Białoszewskiego

Tajny dziennik Białoszewskiego

22 marca [1976]

Miron dyktuje mi na brajla Obóz ZMP. Nazwa mówi sama za siebie.

23 marca, wtorek

Wieczór, trochę dziś cieplej, zalatuje wiosną. A nad ranem słyszałam fletowego ptaka. Miron mówi, że u niego na Chamowie też już śpiewa. Wchodzę z panem Julianem do Mirona. Słychać muzykę, jakieś kobiece głosy, chlupot wody w łazience. Malina do nas w przedpokoju:

– Są jakieś dwie dziewczyny, obce, zupełnie obce. A Miron się kąpie.

Po chwili Miron wychodzi z łazienki i do mnie szeptem:

– Dowiedz się, kto to są te panie, tobie jako niewidzącej prędzej wypada.

– Może panie nam się przedstawią – proponuję.

Dziewczyny podrywają się, podają mi rękę i wymieniają swoje nazwiska.

– Czy panie pracują? – pytam głupawo, no bo jak inaczej.

– My chodzimy do liceum Kołłątaja na Ochocie. W tym roku zdajemy maturę.

– Aha.

– Na pana wieczorze poznałyśmy Tadeusza Eskiego . On nam powiedział, że możemy przyjść w jakiś wtorek – objaśnia śmielsza.

– No dobrze, siadajcie, dajcie im ciastek – mówi Miron.

– Od niechcenia do jedzenia – rymikuje pan Julian i podtyka dziewczętom ciastka, bo bardzo lubi młodziutkie panienki.

– Najpierw interesy – oznajmia Miron, bo chce mieć te nudne sprawy z głowy, i zaczyna pakować mi prędko do ręki różne rzeczy.

– To jakieś pismo o telefonie, nic nie rozumiem. To z Paryża, ta pani chce tłumaczyć moje wiersze, a to moja odpowiedź, zgadzam się, bo mnie podebrała – śmieje się. – Napisała do „największego poety”, zaraz wyślij.

– Dobrze.

– To do szpitala, bo chcą, żebym za leżenie zapłacił 2 tysiące. Odpowiadam, że u nas literaci są od lat ubezpieczeni. Te pieniądze na wydatki na machiny – pakuje mi w garść większą sumę. – A to dokończenie Obozu ZMP.

– Jakim sposobem? Maszynopis?

– Tak. Od ciebie w nocy pojechałem na Żoliborz, i to taksówką, żeby prędzej, i podyktowałem Romanowi. Roman od razu usiadł i pisał.

Nadciąga Berbera z butelką wina, Paulina i moja Ania . Rozmowa schodzi na wieczór autorski Mirona.

– To był wieczór Sandauera – mówi Miron.

Paulina i Ania wdają się w iblowską rozmowę.

– Strukturaliści uważają, że wszystkim jest słowo, forma – wykłada Paulina.

A ja z tapczanu, sennie półleżąc, bo mnie wino Berbery zawsze usypia:

– A słowo ciałem się stało…

– Tak, tak, najpierw był duch, unosił się, a dopiero potem słowo, słowo z ciała – mówi Miron.

– No nie – Paulina na to do Mirona – na początku było słowo.

– To w tym jednym wypadku. A tak u ludzi to właśnie na początku ciało.

23 marca, czwartek

Wieczorem przychodzi Miron.

– Byłem u twojej rodziny. Malina nie przyszła, chociaż mnie na to namówiła. Tadka nie było. Ania ciągle mówiła „zaraz przyjdzie, zaraz przyjdzie”. I tak zeszło półtorej godziny. On zobaczy, czy go wpuszczę przed wtorkiem!

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się