Wycinka. Ekscytacja Thomasa Bernharda to książka wspaniała i przerażająca, a zarazem nazbyt łatwo ją umniejszyć i zaszufladkować, twierdząc, że została napisana żółcią, z niskich pobudek, osobistych animozji. Przyczynił się do tego skandal, który wybuchł zaraz po jej wydaniu w 1984 r. Kompozytor Gerhard Lampersberg rozpoznał się w postaci Ausbergera, nigdy nietrzeźwiejącego „epigona Weberna”. W wyniku wytoczonego przez niego procesu o zniesławienie nakład został w Austrii skonfiskowany. W wywiadzie udzielonym Kriście Fleischmann Thomas Bernhard przyznawał, że zależało mu, aby dawni przyjaciele się rozpoznali, ale „jeśli ktoś czuje się dotknięty, to jest jego sprawa”. Jednak ta książka jest dotkliwa nie tylko dla bezlitośnie sportretowanych znajomych autora: nawet postronny czytelnik może doznać wstrząsu.
Miejscem akcji jest „artystyczna kolacja” wydawana w Wiedniu przez małżeństwo Ausbergerów. Jej przebieg poznajemy z monologu jednego z gości, który usadowił się w przedpokoju, w „uszatym fotelu”. Z perspektywy mrocznego przedsionka narrator na wpół uczestniczy, a na wpół dystansuje się od wydarzeń w salonie. Obserwuje, rozmyśla, rozprawia się z własną przeszłością. Zaproszenie od niewidzianych od dwudziestu lat Ausbergerów przyjął poniekąd wbrew sobie. Tego samego dnia dowiedział się o samobójstwie wspólnej przyjaciółki Joany i uważa, że gospodarze niecnie to wydarzenie wykorzystali. Wszak Ausbergerowie budzą w nim obrzydzenie – to pozerzy, którzy snobują się na znajomości ze słynnymi ludźmi, ich życie jest blichtrem, udawaniem, pogonią za modą. Ausberger jest uznanym kompozytorem, ale w istocie człowiekiem przegranym. Zmarnował płomyk młodzieńczego talentu i pogrążył się w nałogu. Także jego żona oraz reszta towarzystwa to ludzie niegdyś obdarzeni twórczymi aspiracjami, którzy jednak wpadli w tryby „wiedeńskiego młyna sztuki”. Z biegiem lat „wyrobili sobie nazwisko”, koszą odznaczenia i nagrody, ale są nikim, „artystycznymi atrapami”.
Rozbieranie
Narrator przyznaje, że kiedyś należał do ich kręgu, podziwiał ich, był w nich wręcz zakochany. Dlatego ostrze wzburzenia kieruje także przeciwko sobie. Przyglądając się degrengoladzie tych ludzi, jak w krzywym zwierciadle widzi siebie i sobą się brzydzi. Jego wypowiedzi nie mieszczą się w regułach uczciwej krytyki: narrator ocenia bowiem nie tylko poglądy czy wypowiedzi, ale także wełniane skarpety i łysinę Ausbergera. Zadaje ciosy poniżej pasa, jak w zranionej miłości, kiedy łuski opadają z oczu.
Dziwny to monolog: z ciemnego przedpokoju narrator prowadzi rozrachunek z dawnymi przyjaciółmi i z samym sobą. ,,Zauważyli, że jestem obserwatorem, wstrętnym człowiekiem, który usadowił się wygodnie w uszatym fotelu i pod osłoną półmroku panującego w przedpokoju uprawia swoją obrzydliwą grę, rozbierając na czynniki pierwsze gości Ausbergerów, jak się to mówi”. Na takiej bezlitosnej obserwacji polega wszak praca pisarza, który tylko na poły w artystycznej kolacji uczestniczy. Jego nie całkiem czystym, bardzo dwuznacznym zadaniem jest zdać z niej sprawę.