Do pewnego stopnia tak. Nauki wyłoniły się z filozofii, a ta miała bardzo wiele wspólnego z religią, bo stawiała pytania metafizyczne – pytania o rzeczy ostateczne. Przez większą część dziejów ludzkości człowiek obywał się bez nauki, przynajmniej w takim kształcie, w jakim znamy ją współcześnie. W tej chwili jednak nie ma powrotu do tego przednaukowego okresu. Bez nauki i jej zastosowań nasza planeta obecnie nie byłaby w stanie nawet się wyżywić. Niewątpliwe nauka jest dla kultury ogromną wartością, z której nie można zrezygnować. A religii nauka jest, moim zdaniem, wręcz potrzebna. Jeżeli popatrzymy na historię chrześcijaństwa (by pozostać w naszym kręgu kulturowym), to dostrzeżemy, że nauka i religia szły ze sobą cały czas w parze. Filozofia jako poprzedniczka nauki i religia były ze sobą splecione przez całe średniowiecze i nauki genetycznie się z tego splecenia wyłoniły. Zagadnienia teologiczne stanowiły niejako przednaukowe przygotowania pewnych koncepcji naukowych. Pojęcia, które potem w rewolucji naukowej w XVII w. odegrały istotną rolę, takie jak: przestrzeń, czas, przyczynowość to pojęcia, które wypracowała wspólnie religia i filozofia znacznie wcześniej, a nauki szczegółowe jedynie je po nich odziedziczyły. Istnieją świetne prace historyczne poświęcone genezie tych terminów. Doskonałym przykładem może być w tym przypadku stosunkowo młode pojęcie prawa przyrody sięgające greckiego pojęcia fatum, które w średniowieczu zostało wprzęgnięte w teologiczne dyskusje o wszechmocy Boga. Ówcześni myśliciele rozumowali w ten sposób: jeśli Bóg czegoś nie może, to te ograniczenia pojawiają się również w świecie. W ten sposób byli już o krok od naukowego sformułowania wspomnianego pojęcia. Przykład ten bardzo dobrze pokazuje ścisły związek, jaki zachodził między nauką i religią.
Jednak relacje między nimi nie zawsze układały się tak harmonijnie…
Później przyszedł okres konfliktów, żeby wspomnieć Galileusza czy Darwina, ale można by rzec, że niezależnie od charakteru tych relacji, były one zawsze bardzo silne, niejako konieczne – jedno bez drugiego nie mogło się obejść. Nazwałbym tę sytuację trochę prowokacyjnie „luksusem konfliktu”. Niektóre religie nie dostąpią go nigdy. Są tak daleko od naszej zachodniej racjonalności, że nawet nie mają możliwości wejścia w konflikt z nauką. W naszym kręgu kulturowym zasadniczą rolę odegrała mentalność grecko-rzymska, która zawsze chciała obie sfery: duchową i empiryczną ze sobą skoordynować. To dążenie ukształtowało tradycję myślową Zachodu. Na Wschodzie natomiast istnieje tendencja do apofatyzmu, do przekonania, że to, co mówi nauka, nie musi być zgodne z religią, bo Absolut przekracza naszą logikę. Przechodząc zaś do dzisiejszych czasów, wyraźnie widać, że brak naukowego spojrzenia na świat mści się w religii fanatyzmami i bardzo często zamienia religię w zabobon. Dlatego w pewnym sensie nauka i religia są na siebie skazane, niezależnie od tego, czy będą współegzystować w harmonii, czy w konflikcie. Jednak niezależnie od charakteru tych relacji, należy pamiętać, że są to zawsze dwie różne sfery działalności człowieka i myślę, że trzeba pilnować pewnej granicy pomiędzy nimi, choć czasem wcale nie jest ona łatwa do określenia. Niekiedy mówi się o dwóch płaszczyznach, które nigdy się nie przecinają. Nawet jeśli uznać ten obraz za prawdziwy, czyli przyjąć, że nauka i religia rzeczywiście nigdy się ze sobą nie komunikują, to jednak są one zanurzone we wspólnej przestrzeni, jaką jest kultura. Kulturowo one zawsze na siebie oddziaływały i będą oddziaływać niezależnie od tego, jakie wytyczne ustalą filozofowie czy metodologowie.