fbpx
Mieszko Tałasiewicz kwiecień 2012

Saecularisatio saecularisati*

Można poszukiwać w nauce obrazów ułatwiających zrozumienie przekazu wiary, nie wolno jednak do konkretnych obrazów przywiązywać zbyt wielkiej wagi: nauka rozwija się dynamicznie, teorie się zmieniają, zmieniać się więc muszą i stowarzyszone z nimi wyobrażenia.

Artykuł z numeru

Medycyna wygrywa z naturą

Medycyna wygrywa z naturą

Jednym z gorących tematów dzisiejszych debat światopoglądowych jest kwestia tzw. sekularyzacji świadomości współczesnego człowieka. Zjawisko to, zdaniem wielu komentatorów (ostatnio na przykład Tadeusza Bartosia – zob. listopadowy numer „Znaku”), wywołane zostało przez narodziny nowożytnej nauki i polega na stopniowym rozpowszechnianiu się wizji kosmosu jako mechanizmu. Tak rozumiana sekularyzacja ma być ciągnącą się od XVII w. do dzisiaj „najbardziej dramatyczną przemianą w historii naszej cywilizacji”, czy wręcz „traumą”, którą na różne sposoby wypiera się ze świadomości.

Traumatyczny ma być przede wszystkim upadek starego obrazu świata, w którym kosmos opisywany przez fizykę Arystotelesa był „systemem znaków odsyłających do innych znaków”, a całe intelektualne doświadczenie człowieka, od zwykłej codzienności do największych wzlotów naukowego rozumu, było jednym wielkim dowodem na istnienie Boga. Albowiem to właśnie ten stary obraz, zdaniem owych komentatorów, „nadawał znaczenie zasadniczej części religijnego słownika chrześcijańskiego”, podtrzymywał „misterną religijną konstrukcję uplecioną z kosmicznych metafor” i dlatego słusznie może być uznany za „fundament chrześcijaństwa”. Skoro ten obraz został zniszczony (przez naukę), nie ma już dzisiaj miejsca na „sacrum, które przepadło”.

Dokładniejsza analiza nie potwierdza takiego przebiegu sekularyzacji świadomości, a w każdym razie na pewno nie upoważnia do przedstawiania takiej wizji sekularyzacji jako adekwatnego opisu stanu obecnego.

Świadectwo a argumenty

Zacznijmy od przyjrzenia się teologicznej roli „starego obrazu”, którego zniszczenie miało jakoby zachwiać światopoglądem religijnym w ogóle, a chrześcijańskim w szczególności. Ów „stary obraz” w rzeczywistości był jedynie próbą inkulturacji: poglądowego objaśnienia prawd wiary w ramach systemu pojęć właściwych występującej w pewnym miejscu i w pewnym czasie kulturze. Powstał w ściśle określonym punkcie historycznym – kiedy warunki kulturowe były sprzyjające – a po okresie prosperity zanikł wraz z kulturą, która go wytworzyła. Współcześnie jest anachronizmem – tak samo, jak byłby anachronizmem w czasach Chrystusa czy w ciągu następnych kilkunastu wieków po Jego narodzeniu, gdyby komuś wtedy przyszło do głowy go sformułować. Na gruncie czystej teologii nie ma on żadnego znaczenia. Jego źródłem jest zbieg dwóch całkiem pozateologicznych okoliczności.

Pierwszą z tych okoliczności był pojawiający się w rozkwicie średniowiecza wzrost zapotrzebowania na argumenty apologetyczne. Metody nawracania znane z Ewangelii i stosowane (z nieprawdopodobnym powodzeniem) w pierwszych wiekach chrześcijaństwa: przykład osobistej świętości i dawanie świadectwa nauce Chrystusa, w okresie wypraw krzyżowych wydały się nieefektywne, a w każdym razie niewystarczające z punktu widzenia chrześcijaństwa jako religii dominującej, oczekującej posłuchu. Z najzupełniej świeckich, sekularnych powodów zaczęto domagać się niezbitych dowodów na istnienie Boga tam, gdzie wcześniej obywano się bez nich lub nawet je odrzucano. (Dawniej, w kręgu Ojców Kościoła i w szkole augustyńskiej podkreślano, że wszelki dowód przeczyłby wolności wiary, a przez to podważałby jej charakter jako cnoty i zasługi. Nawet w czasach św. Tomasza pogląd ten nie został wyrugowany całkowicie: głosił go na przykład współczesny Tomaszowi Henryk z Gandawy, który uważał, że wiara jest zawsze wolnym przyjęciem przez intelekt prawd objawionych i nie może być wymuszona przez znaki, gdyż traciłaby charakter aktu zasługującego. W późniejszych czasach najdosadniej chyba wyraził ten pogląd kard. Newman, mówiąc: „Narzucać ludziom wiarę za pomocą argumentów jest taką samą niedorzecznością, jak narzucać ją za pomocą tortur”).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się