Gdy swego czasu zdawałem egzaminy wstępne na studia, natknąłem się przypadkowo (!) na kandydata z filmoznawstwa. Zastanowiło mnie wówczas to, co powiedział o swym ulubionym dziele: „Reżyser próbuje w nim pokazać coś, czego właściwie nie da się pokazać!”. Chodziło o Przypadek Krzysztofa Kieślowskiego. Filozofia przypadku Michała Hellera także jest taką próbą, nie mniej udaną i wirtuozerską niż wspomniany obraz.
Ale czy może być inaczej, skoro to książka będąca jednocześnie, jak głosi podtytuł, Kosmiczną fugą z preludium i codą? Za pomocą tych trzech gatunków autor zręcznie dzieli swoją opowieść, ukazując najpierw początki, a następnie gwałtowny rozwój rachunku prawdopodobieństwa, by w zakończeniu stawić czoła dylematowi: albo Bóg, albo czysty przypadek.
A dzieje oswajania tego ostatniego przez naukę rozpoczynają się od spektakularnej… kapitulacji. I to takiej, która miała na nich zaciążyć na następne kilkanaście stuleci. Skądinąd prekursorski Arystoteles uznał bowiem, że nauka nie jest w stanie sprostać przypadkowi. Zajmuje się ona wszak tym, co konieczne lub regularne, a przypadek wprawdzie „przytrafia się”, ale przecież „nie zawsze, ani z konieczności, ani najczęściej”. W ten oto sposób stał się on synonimem nieuchwytności niszczącej racjonalność praw przyrody.
Traktując to przekonanie nie tylko jako historyczny, ale i psychologiczny punkt wyjścia, autor ukazuje nam cały geniusz i odwagę uczonych, którzy starali się jednak przypadek jakoś opanować. A zasiany przez Arystotelesa defetyzm musiał w końcu ugiąć się pod naporem potrzeb dziedziny, którą i dziś uznajemy za królestwo przypadku. To oczywiście hazard. Rozważania nad zdarzeniami losowymi weszły w nową, matematyczną fazę rozwoju, gdy światowiec, kawaler de Méré poprosił poznanego na przyjęciu Pascala o pomoc w rozwiązaniu łamigłówki: dwaj gracze muszą nieoczekiwanie przerwać grę; jak podzielić sprawiedliwie pozostałą stawkę? Pascal napisał w tej sprawie do Fermata, a ich korespondencja stanowi pierwsze ścisłe ujęcie kwestii przypadku. Jak dalece ziarno hazardu musiało zapaść w duszę autorowi Myśli, skoro swój słynny metafizyczny dylemat ujął właśnie w formie zakładu?
Przekonanie o bezradności nauki wobec przypadku – raz nadkruszone – nie przestawało już prowokować. Następny ważny krok uczynił Jakub Bernoulli, publikując w 1713 r. dzieło Ars conjectandi. Zawiera ono tzw. prawo wielkich liczb, doskonale znane wszelkim zakładom loteryjnym i ubezpieczeniowym: im dłuższy ciąg zdarzeń losowych, tym bardziej częstość występowania oczekiwanego rezultatu przybliża się do swojego prawdopodobieństwa. W ten oto sposób rozważania nad przypadkiem uzyskały matematyczne opracowanie w postaci rachunku prawdopodobieństwa.
Czytając kolejne rozdziały Preludium trudno oprzeć się wrażeniu, że to utwór komponowany nie na dwie, jak to zwykle bywa, a na cztery ręce. A co najmniej takim jawi się w wykonaniu autora. Michał Heller bowiem, prezentując zagadnienia matematyczne, nie tylko znakomicie lawiruje między potrzebą przystępności a niebezpieczeństwem powierzchowności, ale nadto potrafi fascynująco wplatać je w opowieść o tym, jak z losów pojedynczych ludzi i przypadków powstaje imponująca historia nauki. Także ta dotycząca samego przypadku.