Pawia, 24 lutego 1525 r., świt. Korpus hiszpańskich arkebuzerów uderza na domniemane pozycje dowództwa wojsk francuskich. Rok 1535 – Tycjan kończy obraz przedstawiający Wenus i Marsa, którym doradzają Westa i Hymen. W 1547 r. powstaje najsłynniejszy madrygał Cipriano de Rore – Anchor che col partire. Jedna postać i trzy jej role spajają te na pozór zupełnie niepowiązane wydarzenia: Alfonso d’Avalos – dowódca arkebuzerów, model dla Tycjana i poeta inspirujący de Rore. Tak wielowątkowo, ale jednym nurtem płynie życie i powstaje kultura. Nie tak jednak bywa przedstawiana – szczególnie gdy w grę wchodzą ujęcia naukowe.
W swoim czasie zbawienny Kartezjański projekt analizy jako stylu myślowego i techniki badania w XX w. osiągnął stan hipertrofii. Niekontrolowany rozrost pojęć analitycznych i mania definiowania wszystkiego, co popadnie, stłumiły rozwój kategorii synoptycznych, a w końcu niemal zupełnie wyeliminowały je z języka nauki. Ponieważ zjawiska te szczególnie dotkliwie odbijają się na stanie humanistyki, warto tytułem perswazji przypomnieć pewien moment w dziejach biologii. Gdy Max Delbrück czynił z niej »porządną« naukę, wyposażał ją w metody ilościowe, analityczne, a także w zasadę kontrolowanej niedbałości, można by rzec: sprezzatury. Zasada da się wyrazić prosto: zostaw coś niedodefiniowanego po to, abyś mógł dokonać realnego odkrycia i by w twoim języku pojawiły się słowa, które nie tylko dzielą, ale i łączą. Nie ma dobrej analizy bez wieńczącej syntezy.
Odnosi się wrażenie, że od pewnego czasu w naukach humanistycznych narasta zrozumienie dla tego przesłania. Zauważalne stają się projekty i teksty, które nie rezygnując z rygorów analityczności, przywołują analizę do porządku. Analiza jest metodą i nie może być metafizyką. Z możliwości rozbierania problemów na proste segmenty nie wnosi się o segmentowej budowie świata, w tym i kultury. Non sequitur. W humanistyce tendencje, o których właśnie wspomniano, wyraża m.in. pożegnanie mitu świata sztuki jako samosterownego modułu kultury, czy raczej cywilizacji, gdyż i sfera technologii wchodzi tu w grę. Żeby nie pozostać gołosłownym, warto wspomnieć o projekcie semiotyki egzystencjalnej Eero Tarastiego, czy o analizie integralnej Mieczysława Tomaszewskiego – to w obszarze muzykologii. Gdy chodzi o sztuki plastyczne, przychodzi na myśl obrazoburcza dla wielu Wiedza tajemna. Sekrety technik malarskich Wielkich Mistrzów autorstwa Davida Hockneya, ale także pozbawiona wszelkiej ekstrawagancji praca Ernsta van de Weteringa: Rembrandt: The Painter at Work (Rembrandt. Malarz przy pracy. Do tego nurtu analitycznie ugruntowanych, ale synoptycznie zorientowanych badań należy praca Grażyny Bastek: Warsztaty weneckie w drugiej połowie XV i w XVI wieku. Bellini, Giorgione, Tycjan, Tintoretto.
W warsztacie
Poza wstępem, na Warsztaty… składają się trzy części. Ich tytuły dobrze oddają zawartość każdego fragmentu książki. Warto je wymienić: Struktura obrazu (cz. I, s. 23–93), Disegno i colorito w Wenecji (cz. II, ss. 95–148), Warsztaty mistrzów weneckich od Belliniego do Tintoretta (cz. III, ss. 149–268). Całości dopełnia bibliografia, spis ilustracji, wykaz ich źródeł oraz skorowidz osób. Bibliografia wymienia 390 pozycji, w tym wiele opublikowanych po roku 2000. Pomyślana jest jako przewodnik po literaturze, a nie jałowa parada pozycji cytowanych. Skorowidz osób pomija naukowców. Trudno zrozumieć, czemu ma służyć takie ograniczenie, a wiadomo, do czego mogłoby się przysłużyć umieszczenie ich nazwisk. Szczególnie że książka nie zawiera skorowidza rzeczowego. Jest to bardzo poważna wada redakcyjna omawianej publikacji. Co do reprodukcji, są one zebrane w dwóch miejscach: najpierw na 32 stronach części pierwszej, następnie na kolejnych 60 części trzeciej. Są wielobarwne, za wyjątkiem tych, których monochromatyczność jest oczywista (np. zdjęcia rentgenowskie). Jakość reprodukcji – dostosowana do charakteru publikacji, która nie udaje albumu – zadowala. Dostateczną koordynację tekstu i obrazów zapewnia wspomniany wykaz ilustracji.