fbpx
Andrzej Waśkiewicz czerwiec 2012

Paradoksy realnej demokracji

Współczesna normatywna teoria polityczna nie ma wiele dobrego do powiedzenia o „realnej” demokracji – takiej, jaka ukształtowała się w świecie zachodnim – choć nie ma już także złudzeń, że w ogóle istnieje ona poza nim. W istocie to, co charakteryzuje znakomitą większość licznych modeli demokracji – państw budowanych przez filozofów „w słowie” – to nic innego jak próby jej zdemokratyzowania.

Artykuł z numeru

Jak pamiętamy o Żydach?

Jak pamiętamy o Żydach?

„Prawdziwa” demokracja ma być zatem zgromadzeniowa, stowarzyszeniowa, komunikacyjna, kosmopolityczna, deliberatywna, bezpośrednia, dyskursywna, ekologiczna, przemysłowa, uczestnicząca, pluralistyczna, radykalna, referendalna, refleksyjna, społeczna wreszcie wirtualna (e-demokracja). (…)

Ta długa lista nie świadczy bynajmniej o bogactwie alternatyw wobec ustroju określanego najdelikatniej jako demokracja elitarna czy partyjna, lecz jedynie o stopniu niezadowolenia z jej stanu. Fundamentalną wadą, grzechem pierworodnym tego ustroju, ma być to, że został on zdominowany przez ideologię co najmniej ambiwalentną wobec politycznego zaangażowania obywateli bądź też to, że „władzę ludu” zinstytucjonalizowano w nim w sposób zupełnie wypaczający jej istotę, za co zresztą obarcza się odpowiedzialnością tę samą ideologię. Pierwszy nurt tej krytyki datuje się od czasu, kiedy demokracja była jeszcze ideą wiodącą lud na barykady, drugi ma swe źródło w rozczarowaniu, jakie przynoszą jej rządy.

Różniąc się co do diagnozy obecnej sytuacji, krytycy obu nurtów zgodnie odsyłają swoich czytelników do antycznej Grecji, do Aten złotego wieku, aby tam mogli odnaleźć właściwą „obietnicę polityki”, którą przypomniała Hannah Arendt i inni XX-wieczni filozofowie, poszukujący w starożytności rozwiązania problemów współczesności. To nowożytne idee liberalizmu i instytucje reprezentacji miały pozbawić obywateli doświadczenia wspólnego działania na forum publicznym, czyniąc ich ledwie klientami administracji państwowej, zazdrośnie pilnującymi swoich indywidualnych uprawnień. Demokracja XXI wieku, z wszystkimi patologiami, z którymi zmaga się od ponad 100 lat (…), skonfrontowana zostaje z ideałem polis wywiedzionym z mowy pogrzebowej Peryklesa.

Krytyka, o której mowa, jest dziś o wiele bardziej widoczna niż apologia demokracji w jej obecnym kształcie instytucjonalnym. Od kilkunastu lat lokuje się ona w głównym nurcie współczesnej teorii politycznej i z tego też względu, poddając się regułom dyskursu, zdążyła się już w nim zakorzenić – by nie powiedzieć: pogrążyć – i utracić świeżość spojrzenia wspomnianych filozofów. (…)

W porównaniu z krytyką liberalizmu, uważanego za ideowe oblicze zachodniej demokracji, krytyka jej instytucjonalnej formy cechuje się jeszcze godną uwagi rzeczowością i wstrzemięźliwością. Nawet jeśli niektórzy jej przedstawiciele puszczają wodze fantazji i przedstawiają rozwiązania w pełni alternatywne wobec istniejącego porządku, to pozostali są zazwyczaj na tyle pragmatyczni, by dopominać się jedynie o jego korektę. Jedni z nich chcieliby uzupełnić istniejące instytucje reprezentacji jakimiś formami zinstytucjonalizowanej deliberacji, drudzy natomiast podnieść reprezentatywność tych instytucji, przyznając prawo do zbiorowego przedstawicielstwa określonym kategoriom i grupom społecznym (zwykle kobietom i mniejszościom etnicznym). Proponowane przez nich rozwiązania zasługują z pewnością na większą uwagę niż antyliberalne tyrady filozofów, rozprawiających wyłącznie o zasadach i wartościach, i rzeczywiście od kilkunastu już lat są przedmiotem akademickiej i stricte politycznej debaty.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się