Klasyfikacja książki Hugo-Badera przysparza sporych trudności, choć – trzeba przyznać – nie jest to szczególne novum. Autorzy, lecz również wydawcy i recenzenci prozy faktograficznej, coraz częściej lawirują w gąszczu przedawnionych kategorii genologicznych, bądź tworząc dziwaczne mutacje (jak w przypadku Córeńki Wojciecha Tochmana określanej jako opowieść reporterska) bądź też zwyczajnie opatrując jeden tekst wieloma terminami (przykładem książka Mariusza Szczygła Zrób sobie raj „łącząca esej z pamiętnikiem, felietonem i reportażem”, a przez niektórych określana mianem eseju wielogatunkowego).
Niezależnie od dylematów teoretycznych należy stwierdzić, iż najnowsza książka Hugo-Badera jawi się w ich świetle jako szczególna. Tytułowa klasyfikacja gatunkowa odnosi się do Dziennika kołymskiego publikowanego w Internecie w trakcie podróży autora, realizującego podjęty gatunek w sposób wzorcowy. Publikacja książkowa natomiast to wersja rozszerzająca go o formy reportażowe. Tym samym klasyczny dziennik staje się punktem wyjścia dla większej formy utkanej z licznych fragmentów. Rozłączne traktowanie wersji pierwotnej i reporterskiej nadbudowy (Dziennik kołymski różni się od pozostałej części tekstu nawet typografią) pozwala na lekturę w trybie komparatystycznym. Autor deklaruje we wstępie: „Wcale nie trzeba tej książki czytać od deski do deski. Żeby odbyć ze mną całą podróż, wystarczy przeczytać Dziennik, zatem co drugi, trzeci rozdział”. Dodaje jednak: „Ale najlepsze, co mnie w niej spotkało (…) opisane jest w pozostałych rozdziałach”.
I rzeczywiście, o ile sam dziennik nie jest szczególnie interesujący ani poznawczo ani literacko, o tyle lektura całościowa spełnia pokładane w Hugo-Baderze oczekiwania. W dyskusjach, jakie miały miejsce po ukazaniu się książki, zarzucano mu wprawdzie błędy merytoryczne (np. niezgodność danych geograficznych) oraz zbyt dużą koncentrację na własnej osobie, trudno jednak pojąć te zarzuty w obliczu jawnego zorientowania na subiektywizm podmiotu już w samym tytule. Oto właśnie przykład sytuacji, w której reportażowa etykieta zaczyna być niewygodna, a próba jej odrzucenia na rzecz najbardziej subiektywnego gatunku faktograficznego – dziennika – zdaje się być koniecznością.
Czy jest to jedynie kwestia etykiety? Odpowiedź nie jest jasna. Oczywiście, wszystko zależy od tego, jak traktować reportaż. Jeśli dogmatycznie, to owszem – jest to wyłącznie rzecz etykiety. Jednak cała książka, mimo że realizuje dwa przeplatane gatunki dziennika i swobodnej reporterskiej impresji, jawi się jako prawdziwy reportaż. Dzieje się tak w dużej mierze za sprawą przestrzennej osi utworu, jaką jest Trakt Kołymski – przestrzeń kondensacji zdarzeń i czasów. Pokonywanie trasy przez reportera przypomina umyślne wywoływanie lawiny: Bader nie ogranicza się do możliwie wiernego opisu świata – nieustannie wskrzesza przeszłość. Powołuje do istnienia świat, który odszedł, nakładając go na rzeczywistość. Mniej tu jest weryfikacji, więcej mityzacji. Mniej materii, więcej symbolicznych odniesień i śladów. Czas teraźniejszy upada pod ciężarem historii, de facto uniemożliwiając suchą i rzetelną reprezentację rzeczywistości.