„Na salonach różnica między »pisarzem« i »pisarzem science fiction« odpowiada różnicy między »aktorem« i »aktorem porno«” – pisze Jacek Dukaj w najnowszej minipowieści o znamiennym tytule Science fiction, w dosadnym bon-mocie uchwytując to, o czym doskonale „wszyscy wiedzą”: fantastyka to z założenia literatura niepoważna, eskapizm od życia, w najlepszym razie maszynka do robienia pieniędzy na fanach Harry’ego Pottera i Władcy Pierścieni. Rozpatrując jednak rzecz sine ira et studio, jak faktycznie zważyć ciężar tekstu, jego znaczenie, istotność? Poczytnością? Podejmowaniem najpopularniejszych w danym czasie tematów? Liczbą prominentnych nagród? Grupą kontynuatorów? W prozie niegatunkowej jednym z wyznaczników – zwłaszcza obecnie, jak przekonująco wywodzi Jerzy Sosnowski w eseju W obronie metafizyki („Więź” 2011, nr 5/6) – jest związek opisywanych zdarzeń z aktualną problematyką, nadającą ton niebeletrystycznej publicystyce społecznej czy politycznej. Zastanówmy się zatem – czy fantaści, kreując niemożliwe światy, nie piszą tak naprawdę o współczesnej Polsce?
Polska na powrót odkrywana
Temat Polski w prozie gatunkowej to nie wynalazek dzisiejszych czasów. W PRL-u był popularny nurt „kryminałów milicyjnych”, z których podśmiechiwał się Stanisław Barańczak w Książkach najgorszych. Przynajmniej w założeniach ich akcja działa się „tu i teraz” i portretowała istotne problemy społeczne; w rzeczywistości były to nieintencjonalne fantazje na temat ziszczonego socjalizmu. Z kolei w latach 80. zaznaczył się wyraźny nurt fantastyki socjologicznej, w której – metodą znaną z Folwarku zwierzęcego Orwella – autorzy science fiction, tacy jak Janusz A. Zajdel, próbowali krytykować system i ówczesne władze. Tylko zamiast zagrodowej chudoby pojawiały się tu kosmiczne statki, obcy najeźdźcy czy orbitalne stacje, na których wprowadzano totalitaryzm.
Po przełomie roku ’89 kultura popularna zachłysnęła się wzorcami z Zachodu. W dobrym tonie stało się nazywanie swoich bohaterów angielsko brzmiącymi przydomkami, miejscem akcji stały się rozświetlone ulice międzynarodowych metropolii. „Polska” znikła z popkulturowej mapy odradzającej się Polski. Zmieniło się to dopiero na początku XXI w., kiedy swoją szansę na oryginalność odkrył w pisaniu o popegeerowskiej wsi – tyle że opanowanej przez zombie i czarną magię – Andrzej Pilipiuk, dziś bestsellerowy autor humorystycznych opowiadań o Jakubie Wędrowyczu, podstarzałym alkoholiku i nieustraszonym pogromcy złego, działającym głównie na „ścianie wschodniej”. Z drugiej strony, niejako w kontrze do tej współczesnej odmiany „chłopomanii”, Jacek Komuda wskrzesił tradycję polski szlacheckiej, pisząc „easterny”, w których szeryfa zastąpił szlachcic-rębajło, bandę braci Daltonów – zbrojne oddziały wyjętych spod prawa infamisów, a prerię – stepy Ukrainy.