fbpx
Dariusz Kosiński grudzień 2012

Dramat krzyżowy

Wystąpienie obrońców krzyża było wyrazem wiary, ciemnej, nieortodoksyjnej, szalonej, ale silnej w aktach spełnienia. Wiary, która nagle wytrysnęła spod lawy w miejscu przygotowanym na potrzeby ceremonii stanowiącej kolejną sekwencję politycznej gry. Erupcja ta rzeczywiście przekraczała granice mieszczańskiej przyzwoitości i dobrego smaku, kompromitując wszystkich salonowych skandalistów i klubowych rewolucjonistów.

Artykuł z numeru

Czy wierzymy w koniec świata?

Czy wierzymy w koniec świata?

Na kilkadziesiąt minut przez planowanym początkiem uroczystości jej scena właściwie już była zajęta, pełna mniej lub bardziej spektakularnych akcji. Część obrońców cały czas modliła się pod krzyżem, ale jednocześnie ich liderzy dążyli do aktywizacji tłumu zgromadzonego za barierkami. Pojawiły się znane z okresu Solidarności nawoływania: „Chodźcie z nami”, które wkrótce przekształciły się w skandowane hasło: „Jeśli jesteście Polakami, chodźcie z nami”, będące performatywnym wyzwaniem (i wykluczeniem): kto nie idzie z nami, kto do nas nie dołącza – nie jest Polakiem. Ponieważ zaś dołączenie było blokowane przez siły porządkowe, chcący dowieść swojej polskości tłum zaczął na nie napierać z ogromnym impetem. Powstał w ten sposób niezwykły obraz – metonimiczna scena narodowa, symboliczne centrum Polski zajmowane przez garstkę stojącą pod krzyżem i szturmowane przez tłum, który chce do niej dołączyć. Nic dziwnego, że na głowy broniących dostępu strażników posypały się najgorsze inwektywy: „gestapo”, „mordercy”.

Może budzić zdziwienie, że organizatorzy uroczystości nie zdecydowali się na usunięcie niewielkiej grupki obrońców z miejsca przygotowanego na potrzeby innych występów. Jest jasne, że władze i siły porządkowe nie chciały rozwiązań siłowych, zwłaszcza wobec obecności mediów i licznych potencjalnych przeciwników takiej akcji. Obrońców krzyża można było jednak usunąć rankiem, w chwili ustawiania barierek, kiedy na Krakowskim Przedmieściu było mało ludzi i bodaj jedna tylko kamera, z której zdjęcia znalazły się w filmie Ewy Stankiewicz. Jej obecność nie stanowiła problemu, o czym świadczy fakt, że późniejsze usuwanie obrońców spod krzyża było filmowane i w niczym nie zmieniało to przebiegu akcji. Wydaje się więc, że dowództwo sił porządkowych od początku zakładało pozostawienie obrońców na wydzielonej scenie. Później, gdy sytuacja była już bardzo napięta, a 18 obrońców zdołało zająć scenę przygotowaną na potrzeby uroczystości, zaczęły się nerwowe konsultacje i narady. Straż miejska i policja wydawały się gotowe do usunięcia protestujących. Co chwila dochodziło do przepychanek, jakby służby porządkowe chciały przetestować siłę ewentualnego oporu. Nikt jednak nie wydał polecenia usunięcia obrońców, być może z obawy o reakcje zgromadzonych i mediów, a być może w poczuciu, że przeniesienie krzyża i likwidacja tyle co ustanowionej sceny wcale może nie jest w interesie najważniejszych uczestników konfliktu.

Brzmi to może dziwnie, ale bezradność wszystkich władz odpowiedzialnych za przygotowanie uroczystości rodzi podejrzenia, że brakowało im albo wyobraźni, albo determinacji do realizacji zawartego niedawno porozumienia. O ile obawy związane z użyciem siły były zrozumiałe, o tyle zupełnym zaskoczeniem było to, co wydarzyło się pod Pałacem Prezydenckim w porze, na którą zaplanowano ceremonię przeniesienia krzyża.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się