Czy trzeba dowodzić, dlaczego to, co się stało, jest rzeczą wstydliwą? Oto społeczeństwo polskie, które w dniach wyboru Jana Pawła II na Stolicę Piotrową i następnie jego pierwszej wizyty w Polsce oraz w dniach pierwszego zrywu Solidarności wydawało się zjednoczone w dążeniu do obalenia narzuconego nam z zewnątrz systemu społeczno-politycznego i które – jako pierwsze w Europie Środkowo-Wschodniej – ów system obaliło, co – z kolei – drogą reakcji łańcuchowej przyczyniło się do podobnych przemian w całym bloku Europy Wschodniej, wraz ze Związkiem Radzieckim, oto to samo społeczeństwo po czterech latach rządów „solidarnościowych” oddaje władzę spadkobiercom obalonego reżimu, którego przez niemal pół wieku tak bardzo pragnęło się pozbyć.
Dlaczego tak się stało, to dziś dobrze wiemy. Ludzie głosowali nie na „postkomunistów” i ich program. Głosowali przeciw rządom „solidarnościowym” i przeciw klasie politycznej, której główną cechą w odbiorze społecznym były gorszące spory i kłótnie. Ludzie głosowali na SLD, bo – jak mówili – za Gierka było lepiej. I w pewnym sensie mieli rację, że było lepiej. Socjalizm realny okresu „małej stabilizacji” to było swego rodzaju państwo opiekuńcze, welfare state. Ludzie źle pracowali, źle im płacono, ale – na pozór – nie było bezrobocia, ludzie mieli mieszkania, jaką taką oświatę, służbę zdrowia. Mieli poczucie bezpieczeństwa. Było to marne państwo opiekuńcze, ale było. Co prawda, było za cenę zadłużenia Polski na sumę kilkudziesięciu miliardów dolarów. Dziś te długi musimy spłacać. Otóż dziś ludzie to poczucie bezpieczeństwa utracili.
Głosowali przeciw kosztom reformy gospodarczej, bo nikt im nie wytłumaczył, że od gospodarki komunistycznej do wolnego rynku nie da się z dnia na dzień przeskoczyć, i że to musi kosztować. Liczba bezrobotnych sięga 3 milionów, ludzie boją się, że jutro mogą stracić pracę.
Oczywiście, zwycięstwo wyborcze lewicy miało i inne przyczyny, jak choćby samobójstwo prawicy politycznej, która w swojej głupocie czy też zacietrzewieniu nie potrafiła dostrzec, ku czemu idziemy, nie potrafiła wyjść ponad swoje spory i ambicje personalne i która w trakcie kampanii wyborczej za swojego głównego przeciwnika uważała (…) Unię Demokratyczną. Ale chyba główną przyczyną zwycięstwa postkomunistycznej lewicy był brak pamięci. Ludzie mają krótką pamięć. Jeśli dziś odczuwają istotne trudności materialne, to sądzą, że odpowiedzialność za to ponosi aktualny rząd. Nie przychodzi im do głowy, że to spadek po niemal pół wieku komunistycznej gospodarki. Nie pamiętają, gdzie byliśmy cztery lata temu, nie pamiętają kolejek przed pustymi sklepami. Nie pamiętają przede wszystkim, czym była PRL, Polska Ludowa.
Nie pamiętają, a może nie wiedzą? (…)
Czy państwo, w którym żyliśmy przez niemal pół wieku, było „naszym państwem”? W pewnej mierze tak. (…) Społeczeństwo akceptowało istniejącą rzeczywistość społeczno-polityczną, bo nie miało wyboru, starało się działać w ramach istniejącego prawa, przyjmowało postawę pozytywistyczną, pracy organicznej, wierząc, że w każdych warunkach coś dobrego zrobić można. Ale w pewnym sensie to państwo nie było nasze. To była rzeczywistość niechciana, narzucona z zewnątrz, zniewalająca, w pewnych okresach złowroga czy wprost zbrodnicza, tolerowana przez społeczeństwo, bo – powtarzamy – nie miało ono wyboru.