Piękno i smutek wojny Petera Englunda przedstawia losy 20 osób, które żyły w tych przełomowych czasach. Autor wyselekcjonował grupę uczestników I wojny (czynnych i biernych), przedstawiając nie tylko ich losy, ale także przemyślenia i rozterki, jakie towarzyszyły im podczas czterech ciężkich lat tego konfliktu. Byli to nie tylko rzuceni na front żołnierze, ale również ludzie zaangażowani w walkę niebezpośrednio – ich rodziny, zwykli cywile, urzędnicy związani z machiną wojenną państw walczących. Ukazanie konfliktu zbrojnego z perspektywy osób niemających żadnego wpływu na dzieje, jedynie płynących z prądem wydarzeń, w ciekawy sposób pokazuje wpływ wojny na sposób myślenia konkretnych jednostek.
Taka koncepcja przedstawienia historii I wojny światowej nie jest jednak pozbawiona wad. Autor dla jaśniejszego ukazania procesu ułożył wycinki wspomnień swoich bohaterów w porządku chronologicznym. Nie jest to ciągła historia, a raczej swego rodzaju rocznik, czy raczej oryginalna „kartka z kalendarza” 20 osób wciągniętych w wir wielkiej wojny. Każdy rozdział poprzedza krótkie kalendarium najważniejszych epizodów wojennych, co ma najprawdopodobniej za zadanie pomóc czytelnikowi w umiejscowieniu opisywanych wydarzeń. Jednak treść każdej opowieści wydaje się wyrwana z kontekstu. Czytelnik dosłownie „przeskakuje” spod Łowczówka do Aleksandrii, z Arras na sawanny Afryki Wschodniej, z Wilhelmshaven do Paryża.
Choć Peter Englund ma lekkie pióro (dzięki czemu jego teksty czyta się z przyjemnością), nie jest to jednak książka dla każdego. Autor wyraźnie unika zagłębiania się w historię I wojny światowej, nie tylko pod kątem przyczyn oraz skutków konfliktu, ale nawet jego przebiegu. Działania wojenne pojawiają się o tyle, o ile są potrzebne dla ukazania losów danej postaci. Może to stanowić utrudnienie dla osób niezorientowanych w przebiegu wojny na licznych obszarach działań Trójprzymierza oraz Ententy. Dokładniejsze informacje na temat samej wojny stanowią jedynie tło dla przeżyć konkretnego bohatera, ewentualnie przypis wyjaśniający interesujące Englunda kwestie. Czasami autor posługuje się językiem – nawet jak na publikację popularnonaukową – dość ostrym: określenie rosyjskich planów ofensywy w Prusach Wschodnich w 1914 r. jako „kretyńskie” wydaje się lekką przesadą, nawet mimo katastrofy tej operacji. Natomiast uznanie bitwy jutlandzkiej za „potyczkę”, która nie przyniosła nikomu większych korzyści to już – delikatnie rzecz ujmując – nieporozumienie. Była to bowiem największa bitwa morska I wojny światowej, w której starły się brytyjska Grand Fleet i niemiecka Hochseeflotte. Ku zdumieniu wielu obserwatorów, nieposiadający tradycji morskich Niemcy stoczyli wyrównany pojedynek z Brytyjczykami, zatapiając 14 ich okrętów (w tym po trzy krążowniki liniowe i pancerne) przy stracie 11 (na dno poszedł tylko jeden krążownik liniowy i jeden stary pancernik). Gdyby Niemcy poszli za ciosem, mogliby spróbować przełamać brytyjską blokadę, jednak cesarz Wilhelm II zakazał po tej bitwie jakichkolwiek wypadów. Trudno ocenić, czym kierował się cesarz, podejmując taką decyzję – najprawdopodobniej wynikało to ze strachu przed utratą kolejnych okrętów, które Kaiser traktował jak osobiste zabawki. Ciężkie miliardy marek wydane na okręty zostały w ten sposób zmarnowane, załogi zdemoralizowały się (jak zresztą widać na przykładzie jednego z bohaterów Englunda), a okręty ostatecznie albo poszły na dno w Scapa Flow zaraz po wojnie, albo zostały wcielone do zwycięskich marynarek Ententy.