Jest taki stary dowcip o wariacie – maniakalnym czytelniku, który błyskawicznie pochłaniał wszystkie książki, jakie wpadły mu w ręce. Aż pewnego razu złośliwy bibliotekarz podsunął mu książkę telefoniczną. Po kilku dniach maniak pojawił się w wypożyczalni i zapytany o wrażenia z lektury, odparł: „Akcja jak akcja. Ale co za obsada!”.
Kiedy studiowałam polonistykę, często przypominałam sobie ten dowcip, bo choć maniakalnym czytelnikiem byłam od zawsze, to właśnie podczas pięciu lat studiów zaobserwowałam u siebie największą otwartość na wszelkie lektury. Nic w tym dziwnego – właśnie wtedy nauczyłam się, czym jest konwencja i jak odbierali dane dzieło ludzie mu współcześni. Poznawszy w pewnym stopniu sposób ich myślenia, starałam się patrzeć na teksty literackie ich oczyma. Byłam wtedy w wieku, „gdy umysł jak młody kot skacze najśmielej i najdalej, mając ciało bardzo lekkie w stosunku do silnych, gotowych już łap” – że posłużę się słowami, które znalazłam w Opowieści o siedmiu mędrcach – toteż i prawie żadne klasyczne dzieło mnie nie odstraszyło. Już wtedy zdawałam sobie sprawę, iż jeśli czegoś nie przeczytam w najlepszym ku temu czasie, już nigdy nie nadrobię zaległości.
Na te niezbyt stosowne wspominki pozwalam sobie ze szczególnego względu. Mam bowiem opowiedzieć o swoim czytelniczym spotkaniu z twórczością Hanny Malewskiej. Chciałabym, żeby była to opowieść uczciwa, bez nadmiernego uciekania się do krytycznoliterackich wybiegów, które ułatwiłyby mi, dojrzałej już kocicy, wylądowanie na czterech łapach. Przyznaję więc, że to nie było łatwe spotkanie. Natychmiast jednak zaznaczam – czego proszę nie traktować jak ucieczki – iż wybierając właśnie Opowieść o siedmiu mędrcach, dokonałam złego wyboru. Złego w tym sensie, że paręnaście lat po ukończeniu studiów szukam lektur według szczególnego klucza, jakim jest mój aktualny stan ducha, a nie chęć zaanektowania nowych obszarów rzeczywistości: czy to samej w sobie, czy przedstawionej.
Język powagi
Czy moja obecna sytuacja ma coś wspólnego z egzystencjalną kondycją starożytnych Greków? I tak, i nie. Książka Malewskiej nie jest opowieścią biograficzną, lecz filozoficzną, a przypadki w niej opisane to egzemplifikacje ludzkich losów jako takich. Oczywiście trudno się z nimi do końca identyfikować, jeśli weźmie się pod uwagę zupełnie inne warunki życia. Na przykład, w przeciwieństwie do wielu bohaterów przedstawionych przez Malewską, o swoim niewolnictwie mogę myśleć tylko w sensie symbolicznym, a tyrana decydującego o moim losie upatrywać jedynie w systemie społeczno-ekonomicznym. Lub w samej sobie. I to jest oczywiście podstawowa różnica. Z drugiej jednak strony, kontekst ten muszę przecież uwzględnić, zgłębiając jakąkolwiek opowieść o przeszłości. Tak jak skonstatować banalny fakt, że w swojej naturze człowiek pozostaje niezmienny. Wskazana przez Heraklita z Efezu niemożność picia dwa razy z tego samego źródła nie ma tu nic do rzeczy – liczy się to, iż wciąż musimy zaspokajać pragnienie.