Kłótnia w cechu stolarzy, majster Mateusz buńczucznie stawia się starszym kolegom i wściekły wychodzi ze spotkania. Pozostawia za plecami tradycję poszanowania prawa, wewnętrznych zasad swojego zawodu i korelacji społecznych. Idzie przed siebie z pochyloną głową i wielkimi krokami próbuje odmierzyć swoje życie. Konstatuje, że „świat nie przekręcił się do góry nogami” tylko dlatego, że on nie zgadza się z kolegami z pracy. A jednak świat w powieści Malewskiej nie tylko staje do góry nogami, zmieniając dotychczasowe reguły gry, ale także w zaskakujący sposób próbuje wrócić do normy. I tak w kółko, już nam się zdaje, że bohaterowie będą wieść normalne życie, aż tu przychodzi kataklizm, rewers szczęścia i stabilizacji. Jesteśmy usypiani scenami powrotu do normalności po to, aby za chwilę obudzić się w środku potwornej sceny. Autorka wie, że w życiu emocjonalny rollercoaster, nagła zmiana dekoracji i burza mieszają się z chwilami spokojnego picia herbaty w miękkim fotelu. Umęczeni bohaterowie powieści poddają się kolejnym próbom podnoszenia się z kolan tylko po to, aby znaleźć się na nich za jakiś czas. Podejmowana bez przerwy na nowo syzyfowa praca ich osłabia, ale tkwi w tym głęboka wartość chęci wprowadzenia kolejnej zmiany i poszukiwania nowych rozwiązań. Tylko czemu autorka im nie pomoże, nie poklepie po ramieniu i nie wskaże słusznej drogi? Ech, pewnie dlatego że każdy sam musi taką drogę odnaleźć, nie ma lekko. Nawet w pozornie pokrzepiającej historii o pięknie stworzonego przez Boga świata, w którym warto żyć, mimo że ten miesza „niewielką przygarść dobra w cały stóg nieprawości”.
Kręgosłup społecznych zależności
Osią opowieści jest katedra we francuskim mieście Beauvais. Ważna i nieugięta, symboliczna niczym biblijna wieża Babel. Tuż po tym jak spłonęła jej znaczna część, okoliczna ludność postanawia ją odbudować. Mało tego, mieszkańcy za punkt honoru stawiają sobie postawienie budowli wyższej niż sama katedra w Chartres. Do pracy biorą się wszyscy, od specjalistów różnych fachów po zwykłych obywateli. Przez jakiś czas pracuje z nimi nawet królewska rodzina, co pokazuje, że niezależnie od pochodzenia i związania z konkretnym miejscem ludzie dążą do zespolenia się z Bogiem.
Wiadomo również, że katedra to nie tylko świątynia, ale i podwalina społeczności. Bez niej nie istnieje tożsamość miasta, nie istnieje odniesienie do wspólnoty. Bez potężnej budowli ludzie krążą między sobą zawieszeni w próżni, w stanie nieważkości. Nieważności. Całe miasto zagrożone jest brakiem kontaktu z wyższymi siłami, bo kiedy zrywa się łączność z niepodważalnymi wartościami, ludzie kręcą się tylko w kółko i bezradnie patrzą po sobie w nadziei na podpowiedź. Co teraz, co mamy zrobić? Lud chwyta więc za narzędzia i przez lata, z mozołem i poświęceniem, odbudowuje kręgosłup społecznych zależności. Co chwila jednak poszczególne elementy walą się, psują i praca nie postępuje do przodu. Trochę tak, jakby tajemna siła destrukcji uniemożliwiała osiągnięcie stabilności. Kręgosłup nagina się, przekrzywia, aż w końcu zrzuca z siebie ludzi, którzy ponownie muszą piąć się w górę.